Mieliśmy okazję być kilka razy w Betlejem, między innymi w tak szczególnym okresie jak święta i chcieliśmy zobaczyć to, o czym nam mówiono i wpajano przez całe życie. O miejscu gdzie według Nowego Testamentu miał się narodzić Jezus. Niestety, realia i historia brutalnie obalają mit tego miejsca i tych wydarzeń.
„Mała stajenka, w żłobie, na sianku leży małe dziecię. Klęczą przy nim pasterze, trzej królowie, oczywiście matka. Dookoła zwierzęta gospodarcze, gwiazda, może śnieg i choinki. Na usta ciśnie się nam kolęda ...”
Taki obraz mamy przed oczami na słowo Betlejem. Trudno jednak tam znaleźć jakiekolwiek elementy odnoszące się do tego czego przez lata wmawia się nam opisując historię narodzin Jezusa. Niestety rzeczywistość tego miejsca jest zupełnie inna. Nie ma żłóbka, nie pada śnieg, nie ma pobożnych pastuszków, nawet nie jest to żydowskie miasto (choć pewnie wielu myśli, że chrześcijańskie). Mimo, że Betlejem (heb. בית לחם, Bêṯ Leḥem, arab. بيت لحم, Bajt Lahm) leży zaledwie kilka kilometrów od Jerozolimy, są to dwa zupełnie inne światy, na dodatek oddzielone od siebie wysokim, kilkumetrowym murem. Według prawa międzynarodowego są to dwa oddzielne państwa Izrael i Palestyna. Betlejem dzisiaj jest arabskim miasteczkiem z kilkoma chrześcijańskimi akcentami. Samo poruszanie się po nim jest dość ciekawe, bo nie dosyć, że większość ulic jest wąska to jeszcze wszędzie pod stromą górę. Stając na głównym placu miasta w oczy rzucają się raczej wierze minaretów i szarych kamienic, niż najsłynniejsza budowla miasta.
Główny plac w Betlejem – na pierwszym planie Bazylika Narodzenia Pańskiego w tle Meczet Omara.
Duża grupy turystów zdradzają w bocznej części placu, że to tam właśnie znajduje się Bazylika Narodzenia Pańskiego. Zbudowana podobno, na miejscu słynnej „stajenki”, w której na świat miał przyjść Jezus Chrystus. Odpuścimy sobie dywagowanie nad tym, czy rzeczywiście taki fakt miał miejsce, bo i tak każdy musi sobie sam na to pytanie odpowiedzieć. A przekonywanie kogoś w jedną czy drugą stronę nie ma sensu. Pamiętajmy, że Jezus jest ważną postacią nie tylko dla chrześcijan ale i dla muzułmanów, dla których był najważniejszym prorokiem, przewodnikiem mentalnym dla samego Mahometa.
Bazylika Narodzenia Pańskiego – odgrodzona nie tylko rusztowaniami.
Wejście do bazyliki stanową malutkie drzwi. Jak głosi legenda tak małe aby niewierni nie mogli wjeżdżać konno. Całe wnętrze wygląda tak kiepsko jak sytuacja prawna samego obiektu. Bazylika, a raczej średniej wielkości kościół którego historia sięga III w n.e. i jest związana z słynnym Cesarzem Konstatynem (tym samym co zadecydował o treści Nowego Testamentu), jest obecnie pod opieką „zwalczających” się mnichów greckich, ormiańskich i po franciszkanów (katolickich). Ich wzajemna niechęć, zawiść i pozerstwo doprowadziły do strasznego upadku wizualnego świątyni, do tego stopnia, że wyznania te sprzeciwiały się wpisania bazyliki na światową listę dziedzictwa UNESCO. Nie dopuszczają do jej renowacji, a drobne prace (tylko w sytuacji krytycznej) ograniczają się do swobodnej, nie konsultowanej naprawy, szpecącej obiekt. Tutaj każdy drobiazg, świeca czy lampka są wyliczone i przypisane jednemu z wyznań, które bezwzględnie broni swoich praw.
Szare, brunatne, brudne mury, mocno okopcone przez palące się wszędzie świece i kaganki. Nisko wiszące na długich kablach lampy i kadzidła oraz inne paciorki, w każdej części pomieszczenia inne, wzajemnie nie pasujące. Sklepienie drewniane, dość wysokie, ale wąskie. Po bokach liczne kolumny brudne i obdrapane. Na ścianach brak malowideł.
Z przodu obok ołtarza strome zejście wysokimi i półokrągłymi schodami, przez mały portyk do Groty Narodzenia gdzie pod ścianą jest „rzekome miejsce narodzenia Jezusa”. Przykryte baldachimem w formie ołtarza. Jest tu dość miejsca, aby mogło spokojnie pomodlić się naraz kilka osób. Niestety przesuwający się kolorowy i gwarny tłum turystów nie pozwala na skupienie, a błysk fleszy co chwilę rozświetla białym światłem ciemne i ponure pomieszczenie. Każdy po kolei podchodził do tego miejsca i dotykał otwór w srebrnej gwieździe – słońcu, które ma chyba symbolizować żłóbek. Dookoła na nas spogląda ikonostas greckich świętych.
Pod kaplicą są wydrążone jeszcze dodatkowe jaskinie w tym krypta św. Hieronima, które przed wiekami miały stanowić schronienie dla krzyżowców. Na ścianach wydrążone są mocno zniszczone znaki krzyżowców i templariuszy, tak naprawdę to co tam jest narysowane trzeba się domyślać. Cała bazylika to dość ponury i smutny widok. Szkoda, że tak ważne miejsce dla chrześcijan (i po części muzułmanów) jest obrazem tego wszystkiego przed czym ostrzegał Jezus i przynajmniej w teorii religia przez niego głoszona. To właśnie w takich miejscach skupiają się i najbardziej widać kult miejsca, a nie wiary oraz wzajemną niechęć kościołów różnych wyznań wyznających tego samego Boga i jego tu narodzonego Syna.
Grota Mleczna, to taka kolejna religijno-turystyczna ciekawostka, bo z jednej strony mówi się, że Jezus urodził się tam gdzie jest bazylika, a z drugiej sugeruje bardziej naturalne miejsce jak grota. Teraz tam jest kaplica. Dla mocno więżących, dotkniecie skały przez kobietę spowoduje przyrost mleka w piersiach, czyli zajście w ciążę. Odpuściliśmy sobie to miejsce.
Mnich pilnujący w Bazylice Narodzenia Pańskiego.
Betlejem to nie tylko miejsce narodzenia Jezusa, ale przede wszystkim arabskie miasteczko. Całkiem ładne, jak na arabskie dosyć zadbane i czyste. Przy głównym placu dość duży ruch. Z Bazyliki jest tu kilkanaście metrów, ale mimo to nie ma tu prawie turystów. Tak jakby poza bazyliką i oczywiście Grotą Mleczną nic innego nie było. Trochę się tu mieszają style. Na arabskich domach i pobliskich palmach, ciągną się długie sznury z kolorowymi lampkami. Na budynkach widać różne ozdoby świetlne, nie rzadko w kształcie gwiazdy betlejemskiej. Arabowie bardzo lubią wszelkie świecidełka i dlatego bardzo chętnie w nocy ,a szczególnie w okresie Bożego Narodzenia (tak chrześcijańskiego Bożego Narodzenia) rozświetlają miasto tysiącami kolorowych lamp.
Przy samym placu na tle syryjskiego kościoła Maryi Dziewicy stoi dość wysoki i ładny meczet Omara. Jak legenda głosi, kilka lat po śmierci Mahometa, gdy Omar zdobył Jerozolimę, postawił ten meczet w celu ochrony wiernych odwiedzających grób Jezusa, tak muzułmanów jak i chrześcijan. Ponieważ wcześniej nie mieliśmy okazji, zajrzeć do meczetu przynajmniej, takiego typowego w kraju arabskim, postanowiliśmy przez duże otwarte drzwi zajrzeć do środka. W środku na schodach siedziało dwóch starszych arabów. Jak się okazało jeden z nich to Muezin, czyli taki muzułmański „ksiądz-nawoływacz”. Gdy nas zobaczyli podnieśli się i zaczęli coś do nas mówić i wymachiwać rękami. Przestraszyliśmy się i cofnęliśmy, bo w końcu według naszej wiedzy kobieta nie powinna wchodzić do meczetu. Na szczęście szybko okazało się, że nie maja nic złego na myśli, a wręcz odwrotnie, widząc nasze zainteresowanie zaprosili do środka i zaproponowali oprowadzenie. Duże było nasze zaskoczenie gdy okazało się, że nie ma żadnego problemu aby Magda też mogła wejść również do sali modlitewnej. Zdjęliśmy buty jak to nakazuje zwyczaj. Oczywiście meczet jest podzielony na cześć modlitewną damską i męską. Przy zachowaniu szacunku dla tego miejsca mogliśmy wejść do jednej jak i drugiej części. Na tyle ile byliśmy w stanie się porozumieć po angielsku, pan bardzo miło oprowadził nas po meczecie i tłumaczył co do czego służy. Jedynymi dekoracjami wewnątrz były kolorowe dywany na podłogach. Ściany były dość puste i tylko bardzo delikatnie ozdobione. W ten bardzo ekumeniczny sposób poznaliśmy miejsce modłów muzułmanów i obaliliśmy kilka kompletnie nie prawdziwych poglądów o muzułmanach. Polecamy wszystkim taką przygodę.
Za placem i meczetem był typowy arabski rynek, taki nie turystyczny. Tutaj niestety już bardziej widać bałagan. Pozamykane i obdrapane stragany. Skręciliśmy w boczną typowo arabską uliczkę. Wszystko wykonane z ciosanego, szaro-żółtego granitu. Schodki to w górę do w dół. Co kawałek jakiś zaułek, uliczka, mostek, tunel między domami. W oknach siedziały stare arabki – zupełnie jak u nas. W bramach bawiły się gromadki dzieci i wszędzie kręciły się małe, wychudzone koty i psy. Bardzo miło nam się chodziło tymi nie komercyjnymi uliczkami, szczególnie, że w cieniu budynków było dużo przyjemniej i chłodniej niż na prażącym słońcu. W jednym z ulicznych sklepików kupiliśmy słodkie orzeszki oraz soczyste winogrona.
Arabski rynek w pochmurny deszczowy dzień.
Warto wejść w boczne, odludne uliczki Betlejem.
Puste uliczki Betlejem to dość rzadki widok.
<<< zobacz też inne wpisy z Izraela >>>
<<< galeria zdjęć z Izraela >>>
Wasze komentarze
Jeden komentarzWST
sie 29, 2018Sama jakiś czas temu byłam w Izraelu. Uważam, że to magiczny kraj i niedoceniany przez większość europejskich turystów.
bylismytam
sie 29, 2018Ja raczej uważam, że mocno przeceniany. Tam są tłumy. Zgodzę się z tym, że to magiczne i bardzo ciekawe miejsce, na pewno warte odwiedzenia