Bornholm reklamowany jako „raj dla rowerzystów” to piękna wyspa. Tylko czy na pewno nie przereklamowana ? Na pewno warta odwiedzenia.
Niestety Bornholm nie był tak dobrze oznakowany turystycznie, jak to można przeczytać w przewodnikach. Koleją ciekawostkę znowu prawie przejechaliśmy, gdyby nie nasze mapy. A było by szkoda. Brak drogowskazów przy głównych drogach, dopiero gdzieś między polami liche strzałki. Nad samym brzegiem morza znajduje się Jons Kapel (Klif Św. Jana). Na skraju urwiska zostawiliśmy rowery. Dalej trzeba zejść stromo, po drewnianych schodach na sam dół klifu. Niewielka zatoczka otoczona jest pięknymi i ostrymi skałami oraz niewielką jaskinią. Cała była zasypana wielkimi kamieniami, po których trzeba było ostrożnie stąpać aby nie skręcić nogi. Gdyby nie schody dotarcie tutaj było by bardzo trudne. Ładne miejsce do kręcenia filmów z piratami. Gdy wróciliśmy na górę spotkaliśmy parę Niemców z Berlina. Niestety zerwał im się łańcuch, a nie mieli ani zapasowego, ani nawet czym naprawić. Na szczęście nasz serwisant Michał był zaopatrzony we wszystko i szybko naprawił im łańcuch. Ich radość była wielka, szczególnie, że mimo wielu reklam w przewodnikach serwisu rowerowego nie można tu spotkać (przynajmniej my nie widzieliśmy albo są tylko w największym sezonie).
Dalej szlak prowadził przez mały lasek, w dół do drogi biegnącej przy samej wodzie, pośród maleńkich wiosek rybackich. Wioski te od reszty wyspy oddzielała wysoka skarpa i gdyby nie droga, można by powiedzieć, że były odcięte od reszty świata (na Bornholmie do każdego gospodarstwa doprowadzona jest asfaltowa droga). Te wioski podobały nam się najbardziej ze wszystkich miejscowości na wyspie. Były takie naturalne, spokojne z pięknym widokiem na morze.
Piękne wioski wzdłuż morza na Bornholmie
Podjazd pod górkę w Halse i szybką drogą (szosa niestety bez ścieżki rowerowej) prosto do Rønne, stolicy wyspy Bornholm. To tutaj przypływa większość promów. To tutaj toczy się w miarę normalne miejskie życie. Na rynku, który jest jednocześnie parkingiem stoi fontanna. W całym mieście był dość duży ruch. Niespotykany w innych częściach wyspy.
Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej. Minęliśmy wielkie pole golfowe i przez Vestermarie między żółtymi polami rzepaku dotarliśmy do dość mocno reklamowanego w przewodnikach miejsca zwanego Ekkodalen. Czyli wyjątkowo ładnej, największej na wyspie doliny kresowej. Rzeczywiście było ładnie. Jechało się nam bardzo miło, szczególnie, że z dala od wszelkich dróg i w większości, w lesie lub skrajem skarpy. Było dużo podjazdów i nawet Damian wdrapywał się na nie bez większego problemu, trzeba przyznać, że to był chyba jego najlepszy dzień. Widać było, że oswoił się z rowerem i nauczył pracować przerzutkami.
Ścieżki rowerowe na Bornholmie
W tej okolicy na mapie były zaznaczone liczne kurhany neolityczne. Bardzo staraliśmy się je znaleźć i znów, gdyby nie przypadek, byśmy je przejechali. Gdy już sobie je odpuściliśmy postanowiliśmy nakręcić kawałek filmu (patrz filmik na końcu), wtedy przez przypadek schodząc kilka metrów z drogi (na siusiu), wszedłem na małą polankę w lesie, z kilkoma większymi kopczykami. Nie zorientował bym się oczywiście, że to właśnie są te słynne kurhany, gdyby nie leżąca tam ledwo widoczna, omszała tablica z jakimiś rysunkami i napisami. Były po duńsku i po angielsku, ale były tak nieczytelne, że nawet nasz tłumacz Damian miał z nią problemy. Tu spotkaliśmy też samotnego Polaka podróżującego po wyspie i zaraz grupkę Polaków, którzy też szukali pola namiotowego, tak jak my. Poradzili nam, że kilka kilometrów dalej wzdłuż tego szlaku jest ciekawe miejsce na nocleg. Ciekawostką tego miejsca jest to, że jest to drugi największy las w Danii. Jest on na dodatek dość młody bo założył go pewien leśnik ponad sto lat temu. Z tej okazji w lesie postawiono mu pomnik. Stoi on na takim odludziu, że naprawdę nie łatwo tam trafić.
Jadąc dalej szlakiem, a w właściwie w jego pobliżu dotarliśmy do toru wyścigowego dla kłusaków (takich małych koników) i parku edukacyjnego. Tam okazało się, że na końcu ścieżki dydaktycznej jest fajne miejsce na nocleg. Były tam przygotowane dwa domki trapera w których można było zanocować. Był stół i oczywiście miejsce na ognisko. Niestety brak wody i toalety. Miejsce było jak wymarzone na nocleg. Damian był szczęśliwy bo mógł rozpalić sobie ognisko i usmażyć kiełbaski. Domek trapera, to mały budyneczek zrobiony z bali drewna z niewielkim otworem z przodu przez który można się wcisnąć do środka. Niestety rowery musiały zostać na zewnątrz. Na szczęście w pobliżu nie było widać żywej duszy. Jak się miało okazać o tej porze roku domek taki nie był tak idealny na noc jak myśleliśmy. Położyliśmy się na drewnianej podłodze na karimatach i w śpiworach. Jeszcze zanim zasnęliśmy czuliśmy jak wiatr przeciska się przez szczeliny między belkami. Gdyby było zimniej naznosili byśmy sobie wcześniej jakiś gałęzi czy trawy aby odizolować się od podłogi jednak w maju myśleliśmy, że same śpiwory wystarczą. Noc bardzo dała nam się w kość, mocno zmarzliśmy. Cała okolica otoczona jest mokradłami.
Rano skoro świt, pierwszy wstał, zmarznięty Damian. Rozpalił ognisko i grzał się przy nim. Później wstaliśmy my i też nie ukrywam, że skorzystaliśmy z ciepła ogniska. Bardzo nie chciało nam się dalej jechać. Dopadł nas pierwszy kryzys. Niestety czas w drogę. Ubrani w długie rękawy i kurtki. Pierwsze mocniejsze promienie słońca dotarły do nas dopiero koło dziewiątej. Lasem przez zamknięty płotem park w którym według znaków powinny być żubry. Niestety nie natrafiliśmy na żadnego, za to trafiliśmy na coś opisanego w przewodniku jako wieża widokowa, w rzeczywistości była to zwykła ambona myśliwska z widokiem na bagniska, po których chodziły całe rodziny wielkich gęsi i żurawi. Miły sielski widok.
Jazda przez las była najspokojniejszym i chyba najlepszym etapem na całej trasie. Teraz szerokimi leśnymi drogami jechaliśmy na południe. Drogi te oznaczone były jako ścieżki rowerowe i rzeczywiście bardzo dobrze się w tej roli sprawdzały. W samym środku lasu przy drodze napotkaliśmy na wielki kamień postawiony w pionie jak by wbity w ziemię. Nic na jego temat wcześniej nie znaleźliśmy, ale był na pewno dużo bardziej interesujący i intrygujący niż wcześniejsze kurhany. Był bardzo tajemniczy i chętnie poznał bym jego historię.
W pewnym momencie z lasu na drogę prosto pod Michała koła wyskoczyła czarna wiewiórka. Tylko dzięki jego szybkiej reakcji małe zwierzątko nie ucierpiało. Tutaj można było poczuć, że jesteśmy daleko od cywilizacji. Nie było żadnego ruchu na drogach. Nie spotkaliśmy żadnej żywej duszy. Teraz bocznymi drogami asfaltowymi między pojedynczymi gospodarstwami jechaliśmy w kierunku południowego wybrzeża.
Do odpływu promu mamy jeszcze parę godzin więc robimy pętlę dookoła Nexø przez jedną z atrakcji Bornholmu – Paradisbakkerne można by luźno przetłumaczyć „Rajskie Pagórki”. Podobnie jak Ekkodalen są to dolinki i wzniesienia powstałe na skutek ruchów tektonicznych. Są one jednocześnie najwyższym punktem 113m n.p.m. na wyspie. Rzeczywiście bardzo ładne miejsce, chociaż jak zwykle mocno przereklamowane w przewodnikach. Drogi wiją się między pagórkami, jeziorkami i co jakiś czas dużymi kamieniami narzutowymi (takie wielkie głazy). Panorama z wzgórz pozwalała gołym okiem zobaczyć większą część południowego Bornholmu. Od wielkich wiatraków między kolorowymi polami, po kręcące się na morzu statki.
W miejscowości Bodilsker obejrzeliśmy kolejny ładny kościółek, z starym cmentarzem i ciekawostką „czapką diabła”. Kamień w kształcie czapki wmurowany w ścianę.
Kościół w Bodilsker z wmurowaną „czapką diabła”
Czas wracać do Nexø. Drugiej pod względem wielkości miejscowości na wyspie. Niezbyt ciekawe, senne miasteczko. Spokojne, ale gdyby nie port i przypływające tu statki z rybami i polskimi turystami, myślę, że było by pomijane podczas podróży po wyspie.
Podsumowując całą wyprawę. Na pewno każdemu polecamy, odwiedzenie tej malowniczej wyspy. Nie nazwali byśmy Bornholmu jak wiele przewodników – „rajem dla rowerzystów”. Owszem widać infrastrukturę, głównie w postaci ścieżek rowerowych, ale nie przesadzajmy, w większości są to jedynie wydzielone wcale nie za szerokie pobocza wzdłuż dróg lub po prostu leśne drogi. A mały ruch sprawia, że jest bezpiecznie. Oznakowanie dróg jest dobre i czytelne, ale na tak małej wyspie nawet bez oznakowania nie ma możliwości zagubienia się. Niestety w maju wszystkie, podkreślam, wszystkie zabytki są pozamykane. Tanie pola namiotowe, które są opisane na mapach i w internecie są tylko teoretyczne. Liczyć można tylko na te droższe pola namiotowe (ale nie zbyt drogie). W maju większość sklepów i miejsc typu wędzarnie, kawiarnie są zamknięte, a te pozostałe mają ceny wysokie. Jest tam spokojnie, bezpiecznie i miło. Można poznać inny styl budownictwa i życia niż w Polsce. Każde poznanie nowych miejsc jest rozwijające. Polecamy tą wyspę szczególnie dla osób z średnią kondycją. Jednak pamiętajcie, aby nie nastawiać się na płaską wyspę.
Przeczytaj też druga cześć naszego wpisu o części wschodniej wyspy Bornholm >>>
Wasze komentarze
Jeden komentarzMarcin
lip 8, 2016Ten Ekkodalen to rzeczywiście taka trochę Duńska ściema. Fajna wyprawa i relacja.
bylismytam
lip 8, 2016Dzięki. Jednak warto tam pojechać aby się samemu przekonać 🙂
Seneka
kwi 2, 2019Tanie pola nie są teoretyczne .Na Borholmie są 5 takowych i kosztują „grosze’tylko trzeba je zlokalizować .
Maciej
kwi 3, 0219Wszytko zależny kiedy jedziesz. My byliśmy w maju i mimo naszych starań wszytko było pozamykane.
To samo mówili inni rowerzyści spotkani po drodze.