Będąc w Ekwadorze nie sposób pominąć najpopularniejsze miejsca w tym kraju. Opiszemy Wam jakie wrażenie na nas zrobiły i czy naszym zdaniem są warte swojej sławy. W tym wpisie opiszemy atrakcje na północ od Quito, czyli indiański rynek w Otavalo i dziką przyrodę w Mindo.
O słynnym rynku (Mercado Plaza de Ponchos) w Otavalo, na który najlepiej udać się w sobotę wszyscy, którzy czytali o Ekwadorze lub się tam wybierają na pewno słyszeli. Czytaliśmy i my. Moje oczekiwania niestety spotkała się z rozczarowaniem tego co zobaczyłam na miejscu. Moim zdaniem, obecnie jest to miejsce typowo zrobione pod turystów. Pełno straganów z tymi samymi produktami czyli takie pamiątkarskie torebeczki, portfeliki, bransoletki i inne tanie upominki najczęściej z napisem Ekwador i nie rzadko made in China.
My szukaliśmy hamaku, wymyśliłam sobie indiański hamak, zresztą już w Polsce obiecałam rodzicom , że przywiozę (na działkę jak znalazł). I tu też się rozczarowałam. Były co prawda stoiska z hamakami, ale… o wiele drożej niż w sklepikach gdzie byliśmy dzień wcześniej w Mutad del Mundo, a wydawało mi się, że na rynku powinno być taniej, no cóż, nie zawsze to co logiczne się sprawdza.
Aby nie było tak negatywnie, to co mi się podobało w Otavalo ? To ludzie. W typowo ekwadorskich strojach.
Jeśli ktoś lubi poznawać nowe smaki tak jak Maciej i Damian to na pewni znajdzie tutaj duże możliwości. Wzdłuż jednej z głównych ulic stoi cała masa małych „jadłodajni”. Miejsc gdzie miejscowi, a i od czasu do czasu turyści mogą coś zjeść. Coś to mało powiedziane. Znajdziemy tu szeroką gamę w zasadzie nieznanych u nas potraw.
Najbardziej zaintrygowało nas danie wyglądające jak nasza kaszanka z ziemniakami i kapustą. Chłopaki oczywiście nie odmówili sobie spróbowania tego dania. Koszt jak zwykle one dolar. Bardzo im smakowało, ale gdy spytałam co to było i do czego porównać to jak zwykle nie byli w stanie odpowiedzieć.
Najsłynniejszą potrawą w Ekwadorze jest podobno świnka morska. Tak czytaliśmy zanim pojechaliśmy do Ekwadoru. Dzisiaj wiemy, że nie jest to tutaj raczej popularna potrawa. A na pewno nie łatwo dostępna. Raz jadąc autobusem między miastami, przez okno, w małej mieścinie widziałam rożen, a na mim ponabijane pieczące się świnki morskie. Dość zaskakujący widok dla kogoś, kto miał ukochaną świnkę w domu. Pod koniec wyjazdu Maciej był niepocieszony, że nie udało mu się zjeść świnki morskiej i zaczęliśmy szukać czy gdzieś w Ekwadorze można taką zjeść. Podobno w okolicy Cuenka najczęściej można spotkać taką potrawę, niestety nie było nam to po drodze.
Mindo to miasteczko, którego w zasadzie nie planowaliśmy odwiedzać. Z perspektywy czasu wiemy że był by to duży błąd. Czy jest to komercyjne miejsce ? Tak, ale … wiele zależy od tego na kogo się trafi. My trafiliśmy na bardzo fajny, tani hotelik, właściwie taki rodzinny, na piętrze hamaki, na dole wspólna kuchnia z właścicielami, za oknem kogut … siedzący w worku, nie wiemy dlaczego, mam nadzieję że nie na rosół następnego dnia.
Rano (bardzo rano – o piątej) byliśmy umówieni z przewodniczką na wyjazd do lasu, aby obserwować ptaki. Muszę przyznać, że bardzo dobrze trafiliśmy. Masza przewodniczka to najlepszy specjalista w okolicy (dodam, że trafiliśmy na nią przypadkiem, cena też była normalna). Mówiła dobrze po angielsku (co nie jest tu normą), była zaopatrzona w dobry sprzęt, a co najważniejsze umiała tropić ptaki. Do tego stopnia, że inne grupy aby coś zobaczyć musiały obserwować naszą Panią przewodnik, która na koniec udzieliła wywiadu ekwadorskiej telewizji na temat ptaków.
Udało nam się podglądać przepiękne tukany, kolibry czy papugi.
W Mindo jest jeszcze wiele innych atrakcji, jak quady, kolejki linowe czy plantacje kawy i kakao. Część z nich zobaczyliśmy jednak były one mocno komercyjne.
P.S.
Ze względu na kradzież naszego aparatu, wszystkie zdjęcia z tego wyjazdu wykonane są telefonem lub małym aparatem kompaktowym.