Alpy, a konkretnie południowy Tyrol, już od dłuższego czasu kusiły nas, aby poznać je od strony rowerowej. Naszym celem była przełęcz Timmelsjoch – Passo Rombo 2508 m. na granicy Austrii i Włoch, ponad Doliną Ötztal.
Jako miejsce startu wybraliśmy Umhausen w pięknej Dolinie Ötztal gdzie dzień wcześniej zatrzymaliśmy się na nocleg. Rano naszym oczom ukazał się piękny a jednocześnie groźny obraz. Wszystkie okoliczne szczyt ponad 100 m nad nami były białe, a pond 200 m zasłonięte gęstymi siwymi chmarami. Na szczęście wiatr trochę ucichł. Szybko się spakowaliśmy, zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy w trasę.
Start – Umhausen 1054 m n.p.m. Początkowo bardzo leniwie, przytłoczeni pogodą. Jednak z każdym kilometrem chmury zamiast się do nas zbliżać zaczęły szybko się rozwiewać. Na tyle, że już w Längenfeld była ładna słoneczna pogoda z pięknymi widokami na otaczające nas góry. Zbocza poprzecinane jarami i graniami, co jakiś czas spływały mniejsze i większe wodospady. Całe dno Doliny Ötztal pokryte było soczystą, zieloną, młoda trawą. Droga wiła się delikatnie pod górę, a jazdę ułatwiały ścieżki rowerowe wzdłuż drogi.
Ścieżki rowerowe w Dolinie Ötztal.
Po dwóch godzinach pedałowania byliśmy w Sölden (1360 m n.p.m.), czas może nie rewelacyjny ale jak widać mocno pod górę. Miejscowość typowo narciarska. Na każdym kroku wypożyczalnia nart, kolejka linowa, czy wyciąg. Cała ogromna infrastruktura. I wszytko było by fajne i ciekawe gdyby nie jedna rzucająca się w oczy rzecz. Dookoła nie było ludzi. Pusto. Siedzieliśmy na ławce dobrą godzinę i w tym czasie minęły nas może 3 samochody i jeden pieszy. Dziwne.
Zakręt, podjazd, zakręt, podjazd i tak w kółko …
Czas ruszać dalej, niestety teraz droga zaczęła ostro piąć się pod górę. Dwa pierwsze podjazdy zaraz za Sölden, nachylenie 7-10% mocno dały nam w kość. Następny przestanek Zwieselstein (1469 m np.m). Fajna mała, typowa wioska alpejska. Już stąd było widać, co nas za chwilę czeka. Nad wsią na południowo-zachodniej ścianie było widać pnącą się stromo do góry serpentynę i maleńkie samochodziki męczące się, aby tam podjechać. Podjazd ma niecałe dwa kilometry a różnica wzniesień 200 m, co jak widać daje średnie nachylenie 5%, ale miejscami było nawet 15%. Super frajda jak jedziesz a na serpentynie, obok ale wiele metrów pod tobą jedzie ktoś inny. Na końcu piękny widok na Dolinę Ötztal i w dole Sölden.
Tu zaczyna się Dolina Gurgler (Gurgler Tal). W zasadzie ostatnia dolina dochodząca już bezpośrednio do samych stoków otaczających nas gór. Wszystkie te doliny wraz z okolicznymi górami należą do Naturpark Ötztal (Park Krajobrazowy Ötztal). Nagle przez drogę przeleciało nam stado owiec i kóz. Fajne małe stadko tępo gapiące się na dziwaków na rowerach. Było już koło 13 i zaczęło się lekko chmurzyć. Wiatr się wzmógł. Droga przyklejona do zachodniego zbocza wiła się licznymi wywijasami. Od dołu z dna doliny i płynącego tam dużego strumienia wiał coraz mocniejszy wiatr. Niestety od przodu lekko w bok. Zaczęło robić się zimno. Ubraliśmy dodatkowe bluzy. Co jakiś czas droga wjeżdżała w półtunel? Takie ciekawe rozwiązanie, gdzie z jednej strony jest ściana skalna, nad nami dach tunelu, po którym spadają odłamki skalne lub spływa śnieg z deszczem, a z drugiego boku piękny widok na dolinę. Po 35 kilometrach krętej drogi, dotarliśmy do miejscowości Obergurlg
Zaczęło się już lekko ściemniać, mimo, że było to dopiero trochę po piętnastej. Planowaliśmy tu w okolicy rozbić się na noc, pod namiotem. Niestety wszędzie strome ściany zboczy, zabudowania lub pusta dobrze widoczna z daleka przestrzeń. Na dodatek było teraz, tylko trzy stopnie powyżej zera. Co bardzo zaczęły odczuwać nasze ręce. Pola namiotowego nie ma, miejsca do biwakowania też, więc szukamy jakiegoś pokoju. Wszędzie głucha cisza. Żadnej żywej duszy. Domy ciemne i pozamykane. Tu w centrum Obergurgl (1904 m n.p.m.) setki hoteli i pensjonatów. Ale wszystkie zamknięte. Było już prawie ciemno. Miedzy domami nikt nie chodził. Cisza spokój. W kilku oknach świeciło się światło. Pukamy do jednych drzwi, nikt nie otwiera, w innych nie przyjmują gości. Zamknięte i tak kilkanaście domów. Na środku Obergurgl stoi kościół. Jest to najwyżej położony kościół w Austrii. Już mieliśmy spróbować tam zanocować, gdy w drzwiach jednego z pensjonatów pan wytłumaczył nam, że w maju w tej okolicy wszytko jest zamknięte, bo odpoczywają po sezonie zimowym i przygotowują się do letniego. Na szczęście widząc nas zmęczonych i zmarzniętych zgodził się otworzyć dla nas jeden z pokoi. Niestety cena była powalająca z nóg 30€ za noc od osoby. Cóż nic innego nie było. Bierzemy. Zjedliśmy obiadokolację i poszliśmy spać.
Obudziliśmy się dość wcześnie wraz z brzaskiem. Naszym oczom ukazał się piękny i jednocześnie, przerażający widok. Przez okno widać było – biało. Wszytko dokoła pokryte było kilkucentymetrową warstwą śniegu. Nie gdzieś na szczytach, tylko już zaraz przy naszych oknach. Otworzyliśmy okno i do środka wleciał przeraźliwy chłód. Szybko się ubraliśmy i wyszliśmy na dwór aby wybadać sytuację. Na zewnątrz było jeszcze gorzej. Michała termometr pokazał -2oC. Wiatr. Najgorsze jednak było to, że wszystkie ulice pokryły się cienką warstwą lodu, po której nawet chodzenie było trudne. Była 6:30. Wracamy do środka. Nie wiedzieliśmy, co robić. Jechać się nie da, tu a co dopiero wyżej w górach. Postanowiliśmy wziąć na przeczekanie. Około ósmej chmury zaczęły się lekko rozsuwać a gdzieniegdzie nawet wyjrzało słonko. Duże i ciężkie krople zaczęły uderzać w parapet. To znak, że temperatura się podnosi. Wiedzieliśmy, że jak o dziesiątej nie ruszymy nie damy rady wjechać na przełęcz i za jasnego zjechać do cywilizacji. Śnieg dookoła stopniał w godzinę i znowu było widać zielone łąki. Asfalt w miarę suchy. Jedziemy.
Zaraz za nieczynnym w maju centrum narciarskim skręciliśmy w prawo. W prawo to mało powiedziane, raczej w górę i w prawo. Seria serpentynek stromo w górę. Już na drugim nawrocie odczuliśmy ciężar naszych bagaży. Do tego stopnia, że zaczęło mi podczas jazdy podnosić przednie koło. Teraz zrozumiałem, dlaczego doświadczeni globtroterzy maję dodatkowy bagażnik na przodzie. Aby dociążyć przednie koło. Michał z przyczepką też nie czół się najlepiej. Postanowiliśmy zostawić bagaże w lesie. Kawałek od drogi, przykryliśmy je krzakami. Teraz od razu lepiej. To nie znaczy, że było łatwo. Szybkość wspinania się drogi oznaczały tablice na każdym zakręcie „Kahre 1 – 1912m”, „Kahre 2 – 1948m”, „Kahre 3 – 2031m”, „Kahre 4 – 2040 m”. To wszystko na odcinku zaledwie 1200 m. Skończył się las chroniący nas od wiatru. Za to pojawiły się piękne widoki. Wśród kosodrzewiny i wyłaniających się między nimi skał, płynęły strumyki. Niektóre przecinały drogę i trzeba było na nie uważać. Niektóre z nich były mocno zmrożone tworząc jęzor lodu biegnący w poprzek drogi.
Każdy zakręt to kolejne sto metrów w górę.
Dopiero w Hochgurgl (2106 m n.p.m.) mieliśmy chwilę odpoczynku. Jest to ostatnia „miejscowość” na trasie. Miejscowość dużo powiedziane, jedno wielkie centrum narciarskie. O tej porze roku zamknięte na cztery spusty. Nikt tu nie mieszka na stałe. Obergurgl i Hochgurgl to jedno z największych centrów narciarskich w Alpach. Ilość wyciągów i tras narciarskich jest olbrzymia. Nawet teraz gdy nie ma tu ruchu robi to wrażenie . Rozciera się stąd piękny widok w dół, na dolinę, którą jechaliśmy wczoraj. Teraz szczyt Nederkogel był prawie na wyciągnięcie ręki z lewej strony i Banker Kirchekogen z prawej ponad nami. To właśnie Bamker Kirchekogen (3115 m n.p.m.) musimy objechać by dotrzeć do celu. W dole zielone doliny, a w górze, w zasadzie już na naszej wysokości, śnieżno białe szczyty. Kilka fotek, odpoczynek i w górę. Już w oddali było widać bramę parku. Mautstelle (2171m n.p.m.) szlaban zamknięty, w tych warunkach dalsza droga samochodem jest niedozwolona i niebezpieczna. Na szczęście to ograniczenie nie dotyczy rowerów. Zresztą nikt się tu teraz nie spodziewa rowerzystów. Na całej trasie minęły nas dwa samochody, które tu dogoniliśmy. Jak się za chwilę miało okazać to jedno z ostatnich miejsc gdzie ziemie nie pokrywa śnieg.
Teraz droga biegnie wąskim paskiem wciętym w stromą, naprawdę stromą ścianę. Nic nie chroni przez przepaścią, która rozpościera się z lewej strony, zaraz za krawędzią drogi. Na dodatek, co kawałek na drogę spadają kawałki skalne i lodowe, z ściany z drugiej strony drogi. Trzeba je ostrożnie omijać. Ostry zakręt o 90o i jesteśmy na najważniejszej „prostej” do celu. W oddali widać już mikroskopijny ciemny ślad budynku na przełęczy Timmelsjoch. Krajobraz zmienił się tutaj całkowicie. Nagle jak byśmy znaleźli się w innym świecie lub na Antarktydzie, między wielkimi ścianami. Wszędzie biało. Tylko ciemna wstęga drogi przecinała krajobraz na dwie części. Mnóstwo śniegu sięgającego ponad metr, a miejscami i trzy. Ściany doliny sprawiały wrażenie jak by miały się zaraz złączyć i zgnieść nas w środku. Widzieliśmy już cel, co dawało nam dalsze siły, mimo, że droga cały czas się pięła w górę. My mieliśmy wrażenie jak by była coraz stromsza i zaraz miała wjechać do nieba.
Tunele śnieżne w drodze na Przełęcz Timmelsjoch.
Wiatr trochę ucichł, chmury zniknęły, zrobiła się cisza. Z każdym obrotem coraz wyraźniej słyszałem bicie serca. Zrobiła się mocno zimno, na szczęście byliśmy tak rozgrzani jazdą od środka, że nie czuliśmy tego. Nie licząc palców u rąk i nóg. Zaczęło nas to powoli nudzić i denerwować. Niby tak blisko a cały czas daleko. Jak byśmy stali w miejscu. Jeden zakręt, drugi kolejny. Niby już, już a tu znowu nawrót. W końcu strasznie zmęczeni zobaczyliśmy tablicę Timmelsjoch – Passo Rombo 2508 m.
Timmelsjoch – Passo Rombo 2508 m.
Jak z tablicy wynika jest to Przełęcz Timmelsjoch po austriackiej stronie i Passo Rombo po włoskiej. Niespodzianka biało-czerwona flaga. Niestety to nie na naszą cześć, ani żadnego polaka. Biało czerwoną flagę ma Tyrol. To miejsce jest jednocześnie granicą Austrii z Włochami. Oczywiście jak to w Unii nie ma tu żadnych szlabanów. Dalej droga biegnie po Włoskiej stronie i kawałek dalej wjeżdża w jeden z najdłuższych tuneli w Alpach. W maju jest on jeszcze zamknięty i właśnie z tego powodu na tej drodze nie ma obecnie życia. Nie było czasu na podziwianie widoków i delektowanie się przyjemnością osiągniętego celu. Robiło się szaro, późno i zimno. Czas wracać. Na szczęście z górki. Drogę powrotną można było by opisać tak, szzzzzzzzz, szzzzz …… Szybki, bardzo szybki zjazd i szum powietrza w uszach, przerywany, co chwilę dźwiękiem hamulców. Nawet się dobrze nie zorientowaliśmy a byliśmy już z powrotem przy bramie parku, a za chwilę w lesie pod Obergurgl, gdzie zostawiliśmy bagaże. Jazda w dół z dużą prędkością jest bardzo przyjemna, ale i niebezpieczna. Późnym popołudniem byliśmy z powrotem w Umhausen. Koniec tego ciężkiego i ekscytującego dnia.
Timmelsjoch – Passo Rombo 2508 m.
Wasze komentarze
Jeden komentarzRadek
lip 2, 2019Bezkonkurencyjna strona ! Pozdrawiam !
bylismytam
lip 3, 2019Dziękujemy i zapraszamy do dalszej lektury
Lake
lip 8, 2019Świetny tekst i świetna wyprawa. Gratuluję
bylismytam
lip 9, 2019Dzękujemy
Marek R.
mar 5, 2021Gratuluje pomysłu i trasy. Piękne widoki. Kiedyś też bym chciał tam pojechać.
bylismytam
mar 5, 2021Teraz przy ograniczeniach coronawirusowych takie bliskie wypadu są kal najbardziej wskazane. Polecam. Daj znać jak było.