Jeden z najstarszych działających klasztorów na świecie, leży dosłownie na samej granicy gruzińsko-azerskiej. Założony w VI wieku Dawit Geredża.
Tablice jak na autostradzie, a to tylko polna droga, gdzieś daleko daleko …
Jadąc wzniecaliśmy kłęby kurz, który odrywał się od drogi pod naszymi kołami i wciskał się każdą szczeliną. Świat jak okiem sięgnąć wyglądał kosmicznie. Żadnej żywej duszy, drzewa czy krzaczka. Wszytko porośnięte ostrymi i twardymi porostami i trawami. Rozgrzane powietrze falowało i załamywało się przy zetknięciu ziemi z niebem. Po horyzont nic tylko żółte połacie wzgórz. Bardzo śmiesznie i egzotycznie na tym tle wyglądał stojące w szczerym polu na rozjazdach dróg, niczym na ruchliwej autostradzie wielkie niebieskie tablice drogowskazów. Nie ma tu praktycznie nic.
„Niemiłosiernie paliło słońce, wysuszona trawa i smagający twarze gorący wiatr. Nagle naszym oczom ukazuje się skupisko – blokowisko. Szklane szyby odbijają słońce, wirujący pył sprawia że kontury rozmywają się i zadajesz sobie pytanie czy ty widzisz to naprawdę? Czy to jakaś fatamorgana?”
Agnieszka Wyszyńska-Wytrykus
Jechaliśmy godzinami dalej, w kierunki … donikąd. Nawigacja pokazywała że za chwile kończy się Gruzja. Powoli zaczęły przed nami piętrzyć się góry. Piękne kolorowe, jednocześnie okurzone słoneczne i tam w oddali w końcu zaczęliśmy dostrzegać nasz dzisiejszy cel.
Dawit Geredża (gr. დავითგარეჯა, azer. Keşiş dağ) – skalne miasto jest reklamowane jako jedno z najciekawszych miejsc w Gruzji. Położone praktycznie przy samej linii granicznej Gruzji i Azerbejdżanu, jest oczywiście zarzewiem konfliktu między tymi dwoma krajami. Aktualnie pieczę nad nim sprawuje Gruzja. Jest to miejsce gdzie od VI wieku do dzisiaj w celach wykutych w skale mieszkają mnisi. Założył go mnich Dawid (jeden z słynnych trzynastu). Oczywiście tylko część kompleksu klasztornego to jaskinie, w pobliżu wybudowano również inne budynki klasztorne.
Wejście prowadzi po wykutych w skale schodach, przez kamienną bramę. Korytarze częściowo wykute w skale, częściowo dobudowane prowadziły w liczne ciekawe zakamarki klasztoru. Niestety nie wszędzie pozwolono nam wejść – co oczywiści jest w pełni zrozumiałe. Na dziedzińcu stoi duży krzyż z piaskowca. Całość była ciekawa i egzotyczna, jednak nie tak spektakularna jak na zdjęciach i opisach.
Weszliśmy jeszcze stromą ścieżką na szczyt zbocza do samej linii granicznej. Stojąc na szczycie z jednej strony mieliśmy Gruzję z drugiej Azerbejdżan. Szczerze mówiąc po jednej jak i pod drugiej stronie nie wiele było prócz kosmicznego krajobrazu, który na pewno robił oszałamiające wrażenie. Jak okiem sięgnąć fałdy wzgórz poprzecinane jak dobry tort różnokolorowymi warstwami skalnymi. Od szarych, przez, żółte, różowe do brunatnych i tylko gdzie niegdzie w zagłębieniu ciemna kępka traw lub krzaków. Akurat jak tam byliśmy, wzdłuż granicy przechodził oddział wojska azerskiego, kontrolujący granicę. Nie omieszkali wypyta się skąd, dokąd i po co idziemy. Na szczęście tylko na tym się skończyło, bo ich święcące w ostrym słońcu karabiny Kałasznikowa nie wyglądały przyjaźnie.
Umęczeni piekącym słońcem i kurzem pchającym się we wszystkie zakamarki skierowaliśmy się w kierunku Armenii. Gruzini całkiem mądrze wykorzystują konflikt między Armenią i Azerbejdżanem, miedzy którymi nie ma przejść granicznych. Gruzja graniczy z obydwoma tymi krajami. Otworzyli przejścia graniczne z jednym i drugim krajem w małej odległości od siebie. Ponieważ życie nie lubi pustki, a mimo konfliktu władz, zwykli ludzie muszą się przemieszczać jadą z jednego kraju do drugiego przez krótki odcinek Gruzji.
<<< zobacz też inne wpisy z wyprawy rowerowej na Kaukaz >>>
Wasze komentarze
Jeden komentarzMariusz Z.
sty 7, 2016Fajna relacja, też bym się kiedyś wybrał. Czytam Was regularnie i czekam na więcej.
bylismytam
sty 8, 2016Polecam, piękne miejsca. Dziękuję za lekturę