Tak zwana Gruzińska Droga Wojenna. Najstarszy w tym rejonie szlak pozwalający przedostać się na drugą stronę gór Kaukazu, między innymi do Czeczeni w Rosji.
Wiedzieliśmy, że dzisiejszy dzień może być wyjątkowo trudny. Nie tylko ze względu na bardzo długie i strome podjazdy, ale też ze względu na duży ruch na wąskiej drodze, która prowadzi od granicy z Rosją. Dzisiaj planujemy jechać jedną z najważniejszych dróg Gruzji.
Droga ta powstała już w czasach starożytnych, ale do dzisiaj można czytać o trudności w jej pokonywaniu. Swoją nazwę wywodzi od ciężkich walk jakie się tam toczyły na początku XIX wieku. Ciekawostką jest, że ostatniej (do niedawna) gruntownej przebudowy (pod koniec XIX w.) dokonał polski architekt Bolesław Statkowski. Szlak ten przecina z północy na południe jeden z ciekawszych regionów Gruzji – Mccheta-Mtianetia (gruz. მცხეთა-მთიანეთის; ang. Mtskheta-Mtianeti) i miejscami biegnie przy granicy z Osetią Południową, obecnie okupowaną przez Rosję.
Mimo dość wczesnej pory słońce już wysoko wzeszło ponad chmury i miło grzało w plecy. Kilka kilometrów za Kazbegi skręciliśmy z głównej drogi na wschód, aby obejrzeć ruiny twierdzy Sno.
Rzeczywiście były to ruiny, mocno zdewastowane. Na niewielkim wzniesieniu, po środku czegoś co można nazwać wsią stały resztki twierdzy z XVII w. Natomiast sama dolina w której leżało Sno, rozświetlona promieniami słońca wyglądała pięknie. Zarośnięte, zielone zbocza, pięły się wysoko ku niebu, po lewej jak i prawej stronie naszej drogi. U podnóża których na pastwiskach porośniętych wysoka trawą i kolorowymi kwiatami, pasły się konie. Tylko gdzieniegdzie, wzdłuż niewielkiej rzeczki rosły wysokie, smukłe i ciemne drzewa. W tle na końcu i początku doliny, widoczne z daleka, wysokie, ciemne wierze obronne. Po drodze natrafiliśmy na dość intrygujące, wielkie głowy wykute z kamienia. leżały sobie, porozrzucane po polu. Naszym zdaniem to jakiś lokalny rzeźbiarz urządził sobie tu galerię.
Wróciliśmy na główna drogę. Ruch jak na ten odcinek dość spokojny. Asfalt w miarę równy. Jak na razie pełne pozytywne zaskoczenie. Zupełnie nie tak sobie wyobrażaliśmy, ten odcinek, czytając opisy w książkach i przewodnikach. na wąskiej, gruntowej drodze, w kurzu i błocie miały mijać nas liczne ciężarówki. A tu spokój. Nawet droga ostro się nie wspinała. Jechaliśmy w zwartej grupie dość dobrym tempem. Nastali zaczęło schodzić powietrze z koła i trzeba było zatrzymać się na małą naprawę. W tym czasie dogoniła nas czteroosobowa grupa rowerzystów z Rosji. Krótka wymian doświadczeń, wspólne zdjęcie i jedziemy dalej. Rosjanie mieli bardzo nierówną grupę, ich lider był by wstanie jechać naszym tempem, ale reszta, jechała bardzo wolno i szybko zostali w tyle.
W końcu z daleka zobaczyliśmy przyczynę tak małego ruchu. W stronę granicy stał długi kilkukilometrowy sznur tirów. Zatrzymany przez policję i co jakiś czas partiami puszczany dalej. Takie długie konwoje mijaliśmy jeszcze dwa razy. Droga mimo, że asfaltowa zaczęła ostro wspinać się pod górę. Gdy wjechaliśmy do wielkiej kotliny, gdzie droga się nagle skończyła i trzeba było jechać wśród tirów i kurzu (taj jak w opisach), zobaczyliśmy to czego obawialiśmy się przez cały dzień. W pełnej krasie Drogę Wojenną, która nam wydawała się Droga Krzyżową. Długa nitka szosy wiła się serpentynami, wysoko w górę. Nawet wielkie tiry wydawały się maleńkimi kropeczkami jadącymi raz w jedną, raz w drugą stronę. Jak by tego było mało pogoda nas nie rozpieszczała im wjeżdżaliśmy wyżej tym robiło się zimniej, jednak gdy tylko wysokie i ciemne góry przestawały rzucać cienie na drogę, odsłaniały słońce, które tak mocno piekło, że lały się z nas dodatkowe litry potu.
Trudno było się zdecydować czy ubieramy się cieplej czy rozbieramy na upale. Każdy wrzucił swój rytm jazdy i nie zważając na innych powili wdrapywał się na górę. Największą trudność sprawiały bardzo ostre zakręty 180o z gwałtownym podjazdem. Jak doda się do tego mijające lub wyprzedzające nas tiry, które wcale nie miały lżej niż my, wąskie tunele i rowery ważące pięćdziesiąt kilogramów, to mamy pełen obraz naszej Drogi Krzyżowej. Na szczęście co jakiś czas były parkingi, gdzie można było odpocząć, poczekać na resztę grupy a nawet kupić coś do jedzenia.
Czurczchela – gruzińskie Snickersy.
Tutaj pierwszy raz jedliśmy słynne Gruzińskie Snickersy czyli czurczchela – wglądające na pierwszy rzut oka, bardziej jak suszona kiełbasa. Były to orzechy na sznurku oblane zgęstniałym sokiem z winogron. Idealna przekąska podczas trudnej i energochłonnej wspinaczki. Gdy cała nasza grupa już dojechała, uzupełniła zapasy i odpoczęła w dole zobaczyliśmy sylwetkę pierwszego, jadącego za nami Rosjanina z spotkanej wcześniej grupy. W jednym z takich miejsc obserwowaliśmy ciekawe zjawisko skał trawertynowych. Wśród zielonych zboczy wielką jasną plamę, święcącą się w promieniach słońca. Wypływająca z pod ziemi woda spływała po skałach i osądzała na nich warstwę wapnia, przypominającą lód. Serpentyny wiły się jeszcze przez kilka kilometrów, o dziwo całkiem dobrą asfaltową drogą. Zupełnie inną niż opisywaną w wszelkich przewodnikach. Najprawdopodobniej była to nowa inwestycja.
Symbolicznym punktem przełamania podjazdu była Przełęcz Dżwari (Jvari) na wysokości 2379 m n.p.m. Od tego momentu zaczynał się imponujący ostry zjazd w dół. Na pierwszym postoju okazało się, że Maciej zapomniał zabrać z przełęczy swojego kasku i musiał ponownie wspinać się ponad sto metrów pod górę. Na chwile przystanęliśmy przy punkcie widokowym. Historia tego punktu widokowego jest dość ciekawa. Mozaika przedstawia historię przyjaźni gruzińsko-rosyjskiej, powstał w dwusetną rocznicę podpisania traktatu Rosji z Gruzją. Na nieszczęście Gruzji wpychając ją na wiele lat w ręce Rosji i Związku Radzieckiego. Jak by tego było mało pomnik ten stoi nad wielką kotliną po drugiej stronie której znajduje się Osetia Południowa, aktualnie okupowana przez Rosję. Taki pomnik przyjaźni okupanta. Bardzo to przypomina historię pomnika „Czterech Śpiących” w Warszawie. Sama architektura tego pomnika – punktu widokowego mocno nas podzieliła, gdy bardziej wrażliwe dziewczyny bardzo zachwycały się jego wyglądem, panowie zwracali uwagę na niestosowne miejsce, wątpliwą historię i brak kompozycji z otoczeniem.
Punkt widokowy na Drodze Wojennej -pomnik „przyjaźni Gruzińsko – Rosyjskiej” – dziwnie to w tym miejscu brzmi.
No i znowu ostro z górki do tunelu … i nagle kraksa. Pędzący na przedzie Krzysiek nie zdążył w ostatniej chwili zauważyć kratek odpływowych przy wjeździe do tunelu i wpadł w nie z pełnym impetem, prując o pręty dwie dętki naraz. Natalia, która jechała za nim również uszkodziła koła. Okazało się, że jakiś bardzo mądry inżynier wymyślił konstrukcję kratek biegnącą wzdłuż zamiast w poprzek grogi, a na dodatek odstępy miedzy nimi były tak szerokie, że spokojnie mieściło się miedzy nimi koło, które po prostu wpadło z impetem do środka. Całe szczęście, że pierwszy jechał Krzysiek, który miał najszersze opony, bo gdyby jechała to Karolina czy Piotr z o połowę węższymi oponami, mogło by się skończyć dużo tragiczniej.
Widok w kierunku Osetii Południowej.
Z jednej strony musieliśmy naprawiać koła (prze i za tunelem) z drugiej mogliśmy z góry obserwować daleką panoramę na Osetię Południową, gdzie nie wolno nam było wjechać (Ambasada Polska jednoznacznie ostrzegła nas aby tam się nie zapuszczać, bo ze względu na otwarty konflikt gruzińsko – rosyjski i brak kontroli nad tymi terenami przez Gruzję, nie ma możliwości ewentualnej pomocy na tym terenie, jak i strona gruzińska nie pozwoli nam ponownie wjechać do Gruzji). Sam przejazd przez wąski tunel był bardzo ekscytujący, gdy mijały się o włos dwa wielkie tiry, kolejne stały za nami, a my ściśnięci miedzy ścianami a ciężarówkami, próbowaliśmy nie być przez nie potrąconym.
Kolejna awaria na naszej trasie.
Kolejne trzydzieści kilometrów zjazdów, wzdłuż grani, nad głęboka doliną. Gdyby nie serpentyny i duża ilość samochodów w tym ciężarowych, była by to miła odmiana dla wcześniejszej wspinaczki.
<<< zobacz też inne wpisy z wyprawy rowerowej na Kaukaz >>>
Wasze komentarze
Jeden komentarzEżbieta
paź 6, 2016Cudowne są podróże: uczą, dają możliwość nawiązywania nowych znajomości, powodują, że jesteśmy bardziej wrażliwi na piękno, kształtują naszą osobowość…
bylismytam
paź 6, 2016i bardziej doceniamy swój kraj i co osiągnęliśmy.
Uczymy się szacunku do innych.
Pozdrawiam