Park Narodowy Kurjenrahka (Kurjenrahkan Kansallispuisto) to jedna z atrakcji przyrodniczych południowo zachodniej Finlandii.
Mimo, że park leży niedaleko miasta Turku, dotarcie do niego jest dość czasochłonne i bez samochodu dość uciążliwe. Jedyny autobus w okolicy dojeżdża do Tortinmäki.
Stąd około 8 kilometrów trzeba iść pieszo praktycznie bez jakichkolwiek oznakowani, dość kiepską, dziurawą i szutrową drogą. Jedyną ciekawostką po drodze były znaki ostrzegające przed łosiami. Jednymi z najbardziej charakterystycznych zwierząt Finlandii. My niestety ich nie spotkaliśmy. Dopiero w pobliżu parku, gdy zaczyna się szlak turystyczny (żółty), są pierwsze tablice informujące o tym, że idziemy w dobrym kierunku.
Zaraz za bramą zaczyna się typowy obraz fińskiej przyrody. Lasu pokrytego grubą warstwą mchów. Wszytko rozciąga się na niewielkich pagórkach skalnych wystających co kawałek z ziemi. Dno lasu w tych miejscach odznaczało się szaro niebieskimi porostami. W miejscach gdzie dno lasu opadało, rozciągały się natomiast zielone dywany mchów i paproci, zanurzonych w bagniskach lub wręcz w wodzie. Aby móc się tu poruszać porobione są prowizoryczne kładki z desek. Bardzo wąskie i śliskie.
Cały park wyraźnie dzieli się na trzy strefy. Jedna to las na wystających skałkach, prawie jak w górach, z bardziej suchą roślinnością. Tutaj musieliśmy chodzić, to w górę, to w dół. Nie rzadko wdrapywać się na jakąś skałkę. Takie góry w miniaturce. Miejscami wielkie płyty kamiennie z wystającymi korzeniami drzew. Drzewa tu rzadsze ale jak już są to wielki i dostojne świerki. W dolnych partiach mokre i śliskie.
Druga do typowo bagnisty, mocno podmokły las, co chwilę poprzecinany jeziorkami, moczydłami i strumykami. Kompletnie nie dało się po nim chodzić. Dojść tam można było tylko i wyłącznie dzięki drewnianym ścieżkom wykonanym w formie grobli. Niestety były one w dość kiepskim stanie i co chwila wyginały się pod nami na tyle mocno, że noga wraz ze ścieżką ginęła nam pod taflą wody. Zejście lub spadnięcie ze ścieżki groziło wpadnięciem do wody, która miejscami miała nawet metr głębokości. Las był bardzo gęsty i trzeba było się miejscami przedzierać przez chaszcze. Gdyby nie klimat i spotkane tam gatunki, można było by się poczuć jak w Amazonii.
Trzeci to olbrzymie łąki z wrzosowiskami, grubą warstwą mchów. Porastających bagna. Wszystko tworzyło jak by grubą trzęsącą się poduszkę, pływającą, a raczej falującą na wodzie. Tutaj też zejście z ścieżki było bardzo ryzykowne. Jeden nieuważny krok i można było zapaść się dosłownie pod ziemię w gęstym błocie. Tylko gdzie nie gdzie kępy małych drzew przecinające jednostajny obraz na horyzoncie.
Na całej trasie nie spotkaliśmy ani jednego człowieka, co było kolejną atrakcją i jeszcze podkreśliło dziewiczość tego terenu. Dookoła cisza, tylko śpiew ptaków, szum drzew i co jakiś czas plusk wody. Pogoda nam sprzyjała, mimo co chwile pojawiających się chmur, było ciepło i nie padało. Park ten jest ostoją stad ptaków takich jak: gęsi, kaczki, cietrzewie a w szczególności żurawie. Te bagna to idealny dla nich teren. Gwarantuje im to też spokój. Przy jednym z takich bagien ustawiona jest wieża widokowa z której można oglądać te ptaki. Niestety we wrześniu niewiele się tam działo.
W końcu doszliśmy do jeziora Savojärvi gdzie znajduje się centrum edukacyjne parku z tarasem widokowym na całe jezioro. Tutaj zrobiliśmy sobie większy odpoczynek. Czekał nas powrót do Tortinmäki gdzie był przystanek autobusowy. Niestety okazało się, że jest to ponad dziesięć kilometrów szosą z buta. Byliśmy mocno zmęczeni więc zaczęliśmy łapać stopa. Mimo, że nie wyglądamy jak atrakcyjne blondynki, po kilku minutach zatrzymał się samochód i bez problemu podwozi nas to Tortinmäki. Byliśmy z tego rozwiązania bardzo zadowoleni a nasze nogi jeszcze bardziej.
Finlandia to nie tylko piękne lasy i łąki ale i wyspy. Kolejnego dnia postanowiliśmy poznać Finlandię od strony wody. Patrząc na mapę szczególnie południowo-zachodniej Finlandii w oczy rzucają się tysiące wysp, od maleńkich zaledwie kilkumetrowych do wielkich. Odległości między brzegami tych wysp są tak małe, że z daleka wydaje się jak by to była jedna całość poprzecinana jedynie kanałami. Tak naprawdę są to wystające z morze skalne wysepki porozrywane przez wody Morza Bałtyckiego. Jedną z takich wysp postanowiliśmy zwiedzić. Wybraliśmy wyspę Ruissalo położoną w samym sąsiedztwie miasta Turku (zobacz opis miasta) i ujścia rzeki Aurajoki. Dojazd tam jest wyjątkowo łatwy. Najlepiej z centrum Turku wsiąść w autobus nr 8 i dojechać na sam koniec wyspy. Tak, tutaj autobusy jeżdżą na wyspy, chociaż oczywiście nie jest to główny środek komunikacji. Są to dziesiątki promów kursujących między wyspami. Niestety głównie w sezonie, a my byliśmy pod koniec września, kiedy turystyka w tym rejonie zamiera.
Tak więc z samego rana wybraliśmy się na wspomnianą wyspę Ruissalo. Wyspa ma około siedmiu kilometrów długości, a szerokość w zależności od miejsca waha się przy zatokach od 500 metrów do 2,5 km na środku wyspy. Zaraz przy jednym z pierwszych przystanków znajduje się park botaniczny. My pojechaliśmy do końca i postanowiliśmy pieszo się cofać. Najpierw doszliśmy na sam skraj wyspy zwany Kolkka. Cypel ten jest jakby wielkim, płaskim kamieniem ledwo wystający z wody, położony tu przez jakiegoś olbrzyma. Ma około pięćset metrów długości i zaledwie kilkanaście szerokości. Dookoła znajduje się pełno kamieni. Nie ma tu piaszczystych plaż jak w Polsce. Stojąc na końcu cypla i mając wodę z trzech stron miało się wrażenie jak byśmy znajdowali się na środku morza. Było wietrznie, wzburzone fale łamały się na wodzie, a wiatr głośno szumiał w uszach. Wokół nas kilkaset metrów dalej było widać brzegi kolejnych wysp. Niektóre znajdowały się tak blisko, że miało się wrażenie, że można na nie przeskoczyć, a przynajmniej przepłynąć. Można tu obserwować jaką siłę potrafi mieć przyroda. Na tym wydawało by się nieprzyjaznym terenie gdzie wszędzie skała i hulający zimny wiatr, z każdej szczeliny wyrasta jakaś roślina, a drzewa potrafią ciągnąć swoje korzenie po skale tak długo, aż natrafią na kawałek ziemi.
Wracamy w głąb wyspy, na kolejny cypel. Ten nazywa się Kuuva. Jest dużo większy od poprzedniego i przede wszystkim mocno obrośnięty sosnowym lasem. Tutaj też oczywiście co kawałek wystają mniejsze i większe bloki skalne, ale z reguły mocno obrośnięte mchami. Drzewa chronią to miejsce od silnych wiatrów wiejących z nad morza. Utrzymują też wilgotny i przyjemny mikroklimat. Co jakiś czas bliżej brzegu możemy natrafić na domek letniskowy jakiegoś Fina.
Największe jednak wrażenie robi południowy skraj cypla, do którego prowadzi ostatnia ścieżka. Nagle kończy się gesty las i stajemy na skraju wysokiego klifu, spadającego stromo do morza. Tutaj trzeba już chodzić bardzo ostrożnie, aby nie ześlizgnąć się do wody. Cały brzeg wygląda jak jedna wielka skała wulkaniczna, która wyłoniła się z morza i zastygła przed milionami lat. Tutaj kolejne brzegi są trochę dalej, ale w okolicy jest mnóstwo maleńkich wysepek. Co ciekawe na niektórych mieszkają ludzie. Obserwowaliśmy jedną z takich wysepek na której stał niewielki, murowany, biały domek z czerwonym dachem. Dookoła niego kilka metrów skał i z każdej strony morze. Ciekawy widok, jednak nie wiem czy chciałbym tam mieszkać zimą lub podczas sztormu. Przez chmury przecisnęło się słońce i mimo silnego wiatru, miło nas posmyrało swoimi promieniami. Dzięki czemu posiedzieliśmy chwilę na ciepłych od słońca skałach i obserwowaliśmy ruch na morzu.
Wasze komentarze
Jeden komentarzTomek
paź 14, 2014Bardzo ciekawy opis. Tez byłem w zeszłym roku w Finlandii. Bardzo fajny kraj.
Weronika
sty 24, 2016Bardzo ciekawe miejsce, jakoś trochę inaczej sobie wyobrażałam. Zdjęcia z lasu są świetne, a zwłaszcza to na drawnianych kładkach (fajne miejsce na jakiś grupowy wyjazd z zadaniami czy przeszkodami do pokonania na czas) a zdjęcia na tle wody po prostu cudne. Uwielbiam widok mieniącego się słońca na wodzie.
bylismytam
sty 30, 2016To tam właśnie miaał byś co podziwiać. Polecamy