Widoki jak z pocztówki. Słynny „Floating Market”, czyli „Pływający targ” to jedna z głównych atrakcji Tajlandii. Kiedyś takie targi znajdowały się w wielu miejscach w tym rejonem, jednak ze względu na rozwój komunikacji drogowej, praktycznie zniknęły. Ten w Damnoen Saduak funkcjonuje głownie dzięki turystom. To niestety bardzo widać i czuć.
Damnoen Saduak (ดำเนินสะดวก) – „pływający targ”.
Pobudka o 7 rano. Oj jak bardzo nie chciało nam się wstawać. Wydawała nam się ta godzina koszmarna jak na pobudkę w wakacje, w dalsze dni jednak okazało się, że to jedna z najpóźniejszych pobudek podczas całej naszej wyprawy. Gdy wyszliśmy na ulicę miasto już tętniło życiem.
Nasz dzisiejszy plan był już ustalony. Szybko autobusem miejskim #30 dojechaliśmy na dworzec południowy (Sai Tai). I mamy pierwszy problem. Tutaj prawie nie ma autobusów. Dworzec wyglądał jak opuszczony. Co prawda z boku stało kilka zdezelowanych autobusów. Brak rozkładu jazdy i jakiejkolwiek informacji. Czy to tutaj? Gdzie szukać jakiejkolwiek informacji. Okazało się, że stąd nie jeździ autobus do Damnoen Saduak. To nie ten dworzec. Na szczęście młody i zaradny student wytłumaczył nam, a potem pani w taksówce gdzie i za ile ma nas zawieźć.
Po 15 minutach byliśmy na właściwym dworcu. Jak że odmiennym od poprzedniego. Tętniącego wręcz życiem. Tutaj na szczęście jest już bardzo czytelna informacja. Więcej, obsługa sam wyłapuje podróżnych i pyta gdzie chcą jechać. My turyści, raczej od razu zostaliśmy zakwalifikowani do autobusu #78, który jedzie dokładnie tam gdzie chcemy. Na dodatek zaraz jak tylko wsiedliśmy autobus ruszył. Tak jak by tylko na nas czekał. Autobus duży, mocno nadszarpnięty zębem czasu, ale jak na warunki azjatyckie całkiem przyzwoity. Dość pusty. Jesteśmy jak zwykle jedynymi nieazjatami w pojeździe. Na tej trasie nie jesteśmy żadną ciekawostka i nie budzimy zainteresowania, jak na niektórych trasach mniej turystycznych. Jedziemy wolno, co chwilę mijamy wioski i drzewa z wielkimi kiściami bananów i innych owoce. Wszędzie jak okiem sięgnąć kanały i rzeczki. Słońce praży. Maciej jak zwykle podczas jazdy zasnął. Po dwóch godzinach Pani, która miała nam powiedzieć gdzie wysiąść sama wysiadła i zostaliśmy sami z kierowcą. Zaraz za miastem – wsią między polami i kanałami na ubitej ziemi zatrzymuje się nasz autobus. To koniec trasy. Nie wglądało to jak dworzec autobusowy a raczej czyjeś podwórko. Zaraz znaleźli się tubylcy oferujący dalszą podróż – łodzią. Za „jedyne” 1000 BTH od osoby. To najpopularniejszy tutaj sposób zwiedzania, w zasadzie można było by powiedzieć najbardziej logiczny, przewodnikowy. Tajowie są jak zwykle nachalni i nieprzyjemni, to jedne z momentów kiedy nie lubi się tych ludzi. My chcemy iść sami lub złapać tuk-tuka. Z tym na szczęście nie ma problemów. Szybka negocjacja z 100 na 40 BTH i jedziemy. Nie długo.
Po chwali widać tłum ludzi – turystów, to tutaj. Damnoen Saduak (ดำเนินสะดวก) – wioska podzielona przez rzekę i most na cztery części.
Na kanałach cisną się małe, podłużne łódki, a w nich poupychani jak sardynki turyści, obok przepychają się handlujące Tajki. Handel odbywa się między mijającymi się łodziami. Na wodzie sprzedawane jest głownie jedzenie robione na miejscu. Swoją drogą trzeba przyznać, że pomysłowość rozwiązań kuchni na malutkich łodziach jest niesamowita. Rozwiązana była nawet sprzedaż między lądem i wodą. Sprzedawcy mieli koszyki na długich kijach które podawały towar a w druga stronę wracały pieniądze. Biedni turyści, którzy wykupili w „super price” stoją w „korku”, w spalinach i czekają aby popłynąć dalej. Ruch jest tak powolny, że zniechęceni głównie Chińczycy i Niemcy, byli tak znużeni, ze nie mieli nawet ochoty na kupno i negocjacje zakupów do których zachęcali sprzedawcy.
Kupowanie z poziomu łodzi ma tą zaletę, że jest to nietypowa, egzotyczna forma, niestety wiąże się to z mało przyjemnym kontaktem z brudną i śmierdzącą wodą tuż obok łódki. W kanałach woda raczej stoi nie płynie, a ponieważ Tajowie są przyzwyczajeni wyrzucania wszelkich nieczystości do wody, plus wysoka temperatura efekt jest śmierdzący i gołym okiem widać, ze woda jest aż gęsta.
My na szczęście nie mamy tego problemu, bo wybraliśmy wersję drogi brzegiem. Szybciej i swobodniej, na dodatek dookoła na brzegach jest znacznie więcej sklepów, niż na wodzie. Jedynym problemem jest przedostanie się na drugi brzeg. Targt nie jest zbyt duży i można bez problemu cofnąć się do mostu. Jest to idealne miejsce na zrobienie zakupów pamiątkowych z Tajlandii. Można tu dostać wszystko od jedzenia po ubranie i oczywiście suweniry. Jedzenie jak zwykle robione na miejscu. Towary dookoła to niestety mocno komercyjna chińszczyzna lub masowa produkcja. Co prawda bardzo ładna i egzotyczna dla nas. Trzeba jednak bardzo mocno się na szukać aby znaleźć coś naprawdę niestandardowego, wartego zakupu. My wygrzebaliśmy na jednym ze stoisk z wyrobami z drewna, ręcznie rzeźbiona płaskorzeźbę słoni. Jednak jej wielkość i masa w późniejszej naszej podróży była dość kłopotliwa, musieliśmy ją zostawić w przechowalni. Po godzinie chodzenia zaczyna się to nudzić, no chyba, że jest się kobietą lubiąca zakupy – np. Magda :). Ceny turystyczne, można i trzeba się targować, ale bez szału. My za nasze słonie zeszliśmy z 1500 na 800 BTH. Zjedliśmy bardzo dobre lody robione na miejscu w łupinie kokosa.
Czas wracać. Na drodze czekają już songwaye aby zabrać zmęczonych turystów do Bangkoku. Niestety nic innego już nie kursuje choć jest dopiero południe, wiec nie ma wyboru. Bus zostawia nas w nieznanym miejscu Bangkoku. Więc czekał nas spacer przez miasto. W piekącym słońcu i na dodatek z „niewielką pamiątką” którą sobie kupiliśmy.
<<< więcej tekstów z wyprawy do Azji południowo-wschodniej >>>
Wasze komentarze
Jeden komentarzElżbieta
paź 5, 2016Będąc na wczasach w Hua Hin zaliczyliśmy kilka atrakcyjnych wycieczek, między innymi Floating Market. Drogą lądową zwiedzaliśmy gęsto ustawione stragany z różnorodnością towaru: warzyw, owoców, gotowych potraw, słodkich smakołyków, jak również całą masę przeróżnych pamiątek. Pływające łódki z jedzeniem w szczególności podbiły moje serce. Wszędzie kolorowo, zapachy jedzenia, w oddali muzyka tajska, czasem europejska i odgłosy tajskiego języka sprawiły, że byliśmy mocno podekscytowani tym miejscem:):)
bylismytam
paź 6, 2016Tak ale niestety na tych targach coraz częściej większość to chińska tandeta. Warto jechać na targi takie o których nie czyta się w przewodnikach.