Pociąg wijący się po wydartym dżungli wąskim pasie torowiska, wśród oszałamiającej roślinności, przez dżunglę Azji południowo-wschodniej może robić wrażenie. Mieliśmy okazję się o tym przekonać na własne oczy.
Pociąg z Chiang Mai (czyt. Siangmai, taj. เชียงใหม่) do Bangkoku jechał powoli już ponad dwie godziny. Siedzieliśmy w wagonie drugiej klasy (trzeciej na tych trasach nie ma). Wpatrywaliśmy się w milczeniu w zamknięte okna, za którymi niebyt szybko przesuwały się egzotyczne obrazy. Od dusznego i ciepłego powietrza odgradzała nas nie otwierana i nie najczystsza szyba. W oddali obserwowaliśmy zamglone wzgórza porośnięte ciemno zielonym lasem. Dżunglą. Słowo – dżungla – w uszach Europejczyka brzmi bardzo egzotycznie, wręcz magicznie, niepokojąco. Jest to inna odmiana znanego nam lasu. Pewnie tutejszy mieszkaniec, gdyby znalazł się w nocy w polskim lesie, też czuł by się nieswojo.
Na pierwszy rzut oka, z brzegu dżungla to gęsty las. Bujna, zielona roślinność. Nawet co jakiś czas migną jasne pnie tutejszej brzozy. Jednak pnie tutejszych drzew są jakieś inne. Z reguły otoczone tylko cienką warstwą, jak by skórą, bez grubej znanej nam kory. Często bez jednoznacznego pojedynczego pnia. Prawie zawsze gęsto oplątane pnączami sukulętów. Liście w przeróżnych kształtach, często dziwacznych kształtach, z reguły dość duże lub wręcz wielkie, przystosowane do łapania i gromadzenia wody. Wbrew temu czego się spodziewaliśmy oglądając filmy o dżungli, jest tu dość wyraźny podziała na warstwy podszycia i koron lasu, tak jak w naszych lasach. Dzięki czemu w środkowej strefie powstaje trochę wolnej przestrzeni dla ptaków, a dla mas możliwość zajrzenia głębiej w las. Teren bardzo rzadko jest płaski. Opadające i wznoszące się, dość stromo zbocza jeszcze bardziej podkreślają ciekawy charakter tego miejsca.
Tory giną w gęstwinie zieleni.
Pociąg jedzie równo, wijąc się wzdłuż wzgórz. Z swojego okna obserwujemy co jakiś czas przednie lub tylne wagony pojawiające się jak gąsienica, gdy tylko pociąg znajdzie się na ostrym zakręcie. Dżungla co chwilę opada to znowu wznosi się wysoko ponad tory. Gdyby nie co jakiś czas pojawiające się i ciągnące wzdłuż trakcji kolejowej linie elektryczne, można by pomyśleć, że nasz pociąg to jedyny przejaw cywilizacji w tym zarośniętym świecie.
Pociąg jedzie cały czas powoli, jak by się nigdzie nie spieszył, co jakiś czas zatrzyma się tylko na jakiejś małej stacyjce. Z kilkoma domami i biegającymi miedzy nimi kurami i psami. Domki sklecone jak by na wprędce z byle czego, co budowniczowie znaleźli w okolicznym lesie. Wszystko zarośnięte wszelakimi roślinami, które często nie są nam obce i w miniaturowej wersji spotykamy je często u w doniczkach czy w ogrodzie. Między tym wszystkim na ubitej i czerwonej ziemi stoi samochód, gdzieś motor. Nie rzadko wystaje antena satelitarna. Pociąg stoi na stacjach raz kilka innym razem kilkanaście minut. Nikomu się nie spieszy, nikt nie pogania. Wewnątrz gwar. Pasażerowie zabrali się za jedzenie. Czuć specyficzny zapach ich potraw, przechowywanych i jedzonych wprost z woreczków, które zastępują tu talerze i termosy. W głębi wagonu szwedzka grupa świętuje kogoś urodziny – tylko czemu po angielsku.
Wjechaliśmy w tunel, ciemno, ciemno, długo ciemno. Za tunelem jest już inna dżungla. Gęstsza, wyższa, mnóstwo bambusa. Trzcina. Jedziemy wolno, trzeszcząc i stukając co jakiś czas. Nagle dżungla gwałtownie opada o kilkadziesiąt metrów, a wierzchołki nawet najwyższych drzew zostają daleko w dole. Wjeżdżamy na most. Wysoki, stalowy, wygląda na stary. Pociąg jeszcze zwalnia, tak jak by badał krok po kroku, czy most wytrzyma. W dole widać głęboką dolinę z ciemno granatową wstęgą niezbyt szerokiej rzeki. Most ma szerokość torów, bez barierek, bez pobocza, robi wrażenie jak by za oknem nic nie było, a on sam unosił sie nad doliną. Tylko szyba i zaraz głęboką przepaść. Po chwili dżungla ponownie wznosi się do naszego poziomu i otacza nas gęsta zieleń.
Mae Toi No – widnieje napis na drewnianej tabliczce z nazwą kolejnej małej stacji której nazwę zdążyliśmy zanotować. Kilka domków, ale ładnych drewnianych. Płotki równe, zadbane, pomalowane, nawet udeptane i wyznaczone chodniki. Przy domach przystrzyżone równo krzaczki i mnóstwo wielkich, kolorowych kwiatów i kwitnących drzew. Dwójka biegnących małych dzieci wzdłuż pociągu, w kolorowych gatkach. Za płotem kobieta w hamaku z niemowlakiem. Pociąg pojechał dalej. Znowu tylko dżungla i biegnące wzdłuż torów przewody. Gdyby nie rów biegnący wzdłuż torów, krzaki wdzierały by się na tory. Telefon traci zasięg. Jakie to ciekawe uczucie wiedząc, że cywilizacja jest gdzieś daleko, a Ty opancerzony w stalowy korpus długiego pociągu przedzierasz się przez ten, wydawało by się dziewiczy las.
Pociąg wyraźnie zaczął wspinać się pod górę. GPS pokazuje 786, 789, 791 …. metrów. dżungla jakby zmalała. Co jakiś czas pojawia się poletko zarośnięte wysoką zieloną trawą. Ten odcień zieleni mógłby być brany jako ideał oddający kolor czysto zielony. Na skraju poletek pojawiają się coraz częstej olbrzymie liście bananowców. Z tej odległości nie widać czy są na nich owoce, żółte powyginane banany, często dużo mniejsze niż te znane u nas w sklepie. Co nie znaczy, że mniej smaczne. Owoce teraz są nie wykluczone bo często podczas naszej wędrówki spotykaliśmy wielkie kiście tych jeszcze niedojrzałych owoców.
Pociąg co jakiś czas szarpie i ciężko dyszy, jak by zmagał się z ciężarem wagonów, wciąganych pod górkę. Właśnie za oknem, gdzieś po środku dżungli w zieleni, mignął mi mały ciemny domek. Spleciony z kilku bambusowych bali i strzechy. Gdyby nie dwie postacie siedzące na podłodze umieszczonej wysoko nad ziemią, pomyśleli byśmy, że tam nikt nie może mieszkać. A jednak.
Po kolejnej godzinie polanki stają się coraz częstsze, większe. Dżungla zaczyna ustępować. Pojawiają się małe poletka, otoczone rowami. Co jakiś czas nasz szlak przetnie brunatno-czewona gliniasta droga. Coraz częstsze niewielkie poletka, na oko sto na sto metrów, zalane są wodą, na kilka centymetrów, z ponad której wystają delikatne zielone kiełki ryżu. Między poletkami jest mała grobla, którą można przejść. Pola ciągną się już na dużej przestrzeni aż po horyzont. Gdzieniegdzie na łączeniu pól rośnie chuda, wysoka palma z wielką „pocztówkową” koroną. W oddali coraz częściej pojawiają się pojedyncze domy. Jednak już nie małe lepianki. Tylko ładne, murowane i drewniane domostwa. Domy są coraz bliżej, coraz ich więcej. Pojawiają się ludzie, zwierzęta domowe, cywilizacja. Wzdłuż torów z nikąd pojawia się asfaltowa droga. Motory, samochody. Latarnia jedna, druga. Plątanina kabli na słupach. Dom przy domu. Sklepy. No i oczywiście wszędobylskie „jadłodajnie”. Wzdłuż torów i drogi, rozstawiły się małe stoliki, motorki i wszelkiego rodzaju pojazdy na których rozłożyli się sprzedawcy najdziwniejszych potraw. Zaczęło robić się już szaro, więc przy każdym straganie pali się mała lampka, podświetlająca kuchnię i pobliski stolik. Ludzie w różnym wieku siedzą przy straganie, na czym się tylko da, prezentując swoją kreatywność i wciągają z małych miseczek posiłek. Pociąg jedzie bardzo wolno dając nam możliwość przyglądania nie przez szybę, życiu ludzi po drugiej stronie okna.
Zawiadowca stacji, niczym żandarm na posterunku.
Pociąg wjechał na kolejną stację. Tym razem większą, jak na miasteczko przystało. Ładny kolonialny budynek. Wygląda jak świeżo pomalowany z nazwą miejscowości w języku tajskim i angielskim ทิวเขาขุนตาน – Khun Tan. Peron zadaszony, równy, czysty. Krząta się po nim kilka osób chcących wsiąść do pociągu. Na stopniach każdego wagonu pojawia się obsługa, pomaga wstawić walizki i sprawdza bilety. Uniformy sa dość „militarne”. na początku myśleliśmy, że to policja, gdyż to wbrew pozorom dość zmilitaryzowany i policyjny kraj. Dopiero wiszące na kieszonkach identyfikatory z logo królewskich kolei (bo nie sam tekst po tajsku) uświadomiły nam ich funkcje. Na peronie wózkowi, „obstawa” policji, zawiadowca i jeszcze kilka osób z obsługi. W samym pociągu na każdy wagon przypadają trzy osoby obsługi. Dodatkowo dwóch konduktorów i dwóch policjantów przechadza się w tą i z powrotem po pociągu. Nie licząc obsługi restauracji w pociągu i motorniczych. Bardzo duża armia ludzi. Widać, że ludzka praca nie jest tu w cenie.
Jedna z licznych stacji na naszej drodze.
Przed nami jeszcze kilkanaście godzin jazdy, pociąg buja i równomiernie stuka. Jesteśmy zmęczeni i zasypiamy.
Zawsze znajdzie się okazja na sen.
Chiang Mai – ostatnia stacja na północy Tajlandii
<<< więcej tekstów z wyprawy do Azji południowo-wschodniej >>>