Sary Tash, to stąd rozpościera się chyba najlepszy widok na góry Pamiru. To tutaj kończy się cywilizacja. Dalej przez dziesiątki kilometrów rozciągają się jedne z najwyższych gór świata i słynna droga Pamir Highway. To tutaj zaczęliśmy naszą przygodę.
Już na sam początek naszej podróży musieliśmy pokonać duże przewyższenie z około tysiąca metrów nad poziomem morza w Osz (kir. Oш) do ponad 3100 m w Sary Tash (kir. Сарыташ). Po drodze czekała nas jeszcze przełęcz Tałdyk (kir. Талдык ашуусу; eng. Taldyk Pass) na 3615 m. Pierwsza próba dla naszych układów krążenia i oddechowego.
Ostatnia miejscowość w Kirgistanie przed granicą Tadżycką – Sary Tash. Jak się miało okazać ostatnie „cywilizowane” miejsce na naszej trasie przez najbliższych kilka dni. Tutaj jeszcze jest prąd, bieżąca woda, toalety, ściany z cegły. Tutaj dociera asfaltowa droga, jest sklep, stacja benzynowa, a nawet szkoła i punkt medyczny. Już niedługo mieliśmy docenić te proste niezauważalne dla nas na co dzień rzeczy.
To stąd rozpościera się chyba najwspanialszy widok na Pamir. Długa płaska równina i nagle wyrastają jak z pod ziemi wielkie majestatyczne, sięgające do chmur góry. Mimo, że to lato ich szczyty cały rok są ośnieżone, co z tej perspektywy dawało nam do myślenia – co tam zastaniemy. A pośród nich jeden z najwyższych Pik Lenina (oficjalnie Szczyt Awicenny, ros. пик Ленина; kirg. Ленин чокусу; tadż. қуллаи Абӯалӣ ибни Сино) 7134 m n.p.m. Widok ten zapierał nam dech w piersiach, z jednej strony przerażał, z drugiej pobudzał wyobraźnię i adrenalinę.
Długie proste, które zaczną nam się śnić po nocach i nigdy nie kończyć.
Bardzo powoli przysuwały się do nas i rosły wzdłuż drogi pamirskie szczyty. Droga z asfaltowej zrobiła się szutrowa i piaszczysta. Na szczęście była to pora sucha więc jechało się dość dobrze. Cały czas powoli wspinając metr po metrze. Jeszce przez jakiś czas towarzyszyły nam kikuty po byłej linii energetycznej, ale i one za chwilę się skończyły. Ostatnia oznaka cywilizacji.
W końcu zobaczyliśmy kirgiski posterunek graniczny. Od tego miejsca kończy się realna kontrola jakichkolwiek władz. Jesteśmy zdani tylko na siebie. Do oficjalnej granicy mamy jeszcze ponad dziesięć kilometrów i potem kilometr do posterunku tadżyckiego. Jednak tu się już nikt nie zapuszcza. Tu królują tylko świstaki i orły.
Góry zaczęły się przed nami prezentować swoją pełnią barw kolorów. Szczególnie gdy padały na nie ostre promienie słońca przedzierające się przez chmury.
Dalej w górę.
Do końca dnia nie dotarliśmy do tadżyckiego posterunku i musieliśmy zanocować w strefie niczyjej. Tego dnia wjechaliśmy 600 m w górę na wysokość około 3700 m n.p.m. Udało nam się znaleźć resztki starych zabudowań pasterskich, które dały nam choć trochę osłony przed wzbierającym na noc silnym wiatrem. Nad nami kryły orły, a dołem płynęła hałaśliwa rzeka. Noc w tym rejonie nadchodzi bardzo szybko, a z nią ochłodzenie. Kolacje jedliśmy już po ciemku, osłonięci murem z kamieni. Nad ranem nasze namioty były oszronione i pobudka nie należała do przyjemnych.