Przez Pireneje biegną trzy główne szlaki długodystansowe. Najtrudniejszym jest Haute Randonnee Pireneje (HRP), czyli Szlak Wysokogórski Pirenejów. Biegnie on jak najbliżej grani, przez najwyższe szczyty i przełęcze. Szlak dla prawdziwych górskich twardzieli. Wymaga dobrej kondycji i dużo czasu. Alternatywną wersją są dwa szlaki GR 10 biegnący po stronie francuskiej i GR 11 po stronie hiszpańskiej. Biegną one od Morza Śródziemnego do Atlantyku. W części szlak GR 11 i HRP się pokrywają, ale GR 11 co jakiś czas schodzi w dół dolin i do wiosek.
Właśnie po to pojechaliśmy w Pireneje
Przed wyjazdem szukaliśmy jak najwięcej informacji o tym szlaku. Jak się do niego przygotować, jak go zrealizować. Najwięcej informacji znaleźliśmy o szlaku HRP, znacznie mniej o GR 11. Z perspektywy czasu widzimy, że szczególnie w języku polskim jest dużo braków szczegółów i aktualizacji. Postanowiliśmy więc zebrać naszą zdobytą wiedzę i doświadczenie i Wam ją przekazać. Może się komuś przyda, jeśli tak, piszcie do nas 🙂
Jest to podsumowanie naszej wyprawy przez Hiszpanię szlakiem GR 11. Zapraszamy też do lektury wpisów z poszczególnych etapów naszej wędrówki GR 11 >>>.
Ze względu na ograniczony czas, jakim dysponowaliśmy, czyli dwa tygodnie, zdecydowaliśmy się na szlak GR 11, który jest podobno ciekawszy od GR 10. Nie przeszliśmy też całej jego długości, bo po prostu nie mieliśmy tyle czasu. Wybraliśmy najciekawszy, środkowy odcinek z Andory do przełęczy Paso de los Caballos (Refugio de Urdiceto) i dalej po stronie francuskiej do Saint-Lary-Soulan, skąd mieliśmy już możliwość powrotu. Dokładny opis naszej wyprawy znajdziecie tutaj >>>
Nie zawsze z ciężkim plecakiem było łatwo
Jak się przygotować?
Nie są to proste szlaki, ale przy odpowiednim przygotowaniu i konsekwencji, przejście ich jest możliwe dla osoby chodzącej, w miarę regularnie, w góry.
My, co najmniej kilka razy w roku bywamy w górach, więc podstawową kondycję mamy. Tak dla formalności, Maciej jest niepełnosprawny i ma protezę w nodze, co go nie wykluczało z tej wyprawy.
Około trzech miesięcy przed wyjazdem zaczęliśmy intensywniejsze treningi pod kątem wyjazdu. Co drugi dzień szybkie spacery, po kilka kilometrów, raz w tygodniu dłuższy marsz z plecakami obciążonymi po około 17 kg. Wszytko, po nizinach, bo tylko to mamy pod domem.
Kondycja fizyczna to jedno. Jednak w trudnych warunkach liczy się jeszcze kondycja psychiczna. Odporność na stres, zmęczenie, wzajemna zaufanie i znajomość swoich słabych i silnych stron. Na pewno nie jest to wyprawa dla osób lubiących wygody – hotel, codzienną kąpiel, toaletę. Potrzebna jest duża samodzielność, kreatywność, odporność i otwartość.
Jeśli nie lubisz się zmęczyć, dźwigać ciężkiego plecaka, nie wiedzieć gdzie będziesz spać, nie wykąpiesz się w strumieniu, w namiocie denerwują Cię mrówki, boisz się spocić, nie możesz przez dwa dni jeść tego samego, a woda w strumieniu Cię brzydzi – to pod żadnym pozorem NIE JEDŹ !!! Jeśli to dla Ciebie nie problem i możesz się dostosować – JEDŹ i ciesz się tym miejscem !!!
Długa wędrówka przez góry to ciężka praca
Kiedy iść?
Ze względu na wysokość, najlepszym okresem będzie lato (od drugiej połowy czerwca, do pierwszej połowy września), gdyż przez większość pozostałych miesięcy niektóre przełęcze i szczyty mogą być pokryte śniegiem. Choć i latem w niektórych miejscach natknęliśmy się na płaty zmrożonego śniegu. Co nie znaczy, że latem jest idealnie, bo panują za to mocne upały, my większość dni szliśmy z temperaturą około 35oC w cieniu. Zdarzają się ulewne deszcze, a burze nie są rzadkością, o czym sami się przekonaliśmy.
W Pirenejach latem można jednego dnia być w skrajnych warunkach pogodowych. Z lewej pot leje się po gaciach, z prawej czapy śniegu zalegające w wyższych partiach gór
Przebieg szlaku
Na mapach, jak i w aplikacjach szlak GR 11 jest dość dobrze oznakowany. W terenie bywało różnie. W większości trasy nie mieliśmy problemu z odnalezieniem szlaku. Oznakowany on jest jak wszystkie trasy w Hiszpanii biało czerwonymi znakami i symbolem GR 11. Oznakowania te, są podobnie jak na naszych szlakach, w widocznym miejscu.
Na tabliczkach kierunkowych podawane są też odległości i czas do najbliższych ważniejszych punktów. Tak jak kilometry, z reguły się zgadzały, tak podany tam czas był ustalany niezrozumiałą dla nas miarą. Nie były to drobne niezgodności. Zdarzało się, że czas był o połowę za krótki, a czasami trzy razy za długi. Były i takie tabliczki, gdzie ten sam odcinek przy wejściu miał nieraz krótszy czas, niż na zejściu. Dlatego podawany czas traktowaliśmy z przymrużeniem oka.
Tabliczki z oznakowaniem szlaków
Od czasu, do czasu dodatkowo, na słabiej oznakowanych odcinkach, wcześniejsi turyści poustawiali kopczyki, dzięki temu trasę odnajdowało się jeszcze łatwiej. Dwa lub trzy razu zdarzyło nam się zgubić szlak, lub zniknęły nam oznakowania. Było to głównie, w miejscach, gdzie odłamki skalne lub piargi osunęły się i zabrały z sobą oznakowanie. W jednym miejscu też celowo zeszliśmy ze szlaku, aby zaoszczędzić dzień drogi na mało ciekawym odcinku i wykorzystać go w innym ciekawszym rejonie. Weszliśmy za to na Coma Pedrosa, czyli najwyższy szczyt Andory, który jest trochę poza szlakiem.
Większość przewodników i map numeruje etapy oraz proponuje marsz z zachodu na wschód, my poszliśmy odwrotnie ze wschodu na zachód głównie ze względów logistyczno transportowych. Zaletą tego kierunku jest też słońce świecące w plecy, a nie w oczy.
Kopczyki wskazywały drogę w miejscach gdzie brakowało oznaczeń
Nie mieliśmy z sobą żadnego przewodnika papierowego. Były ciężkie, mało dokładne i często nieaktualne. Mieliśmy za to zapisaną mapę w aplikacji mapy.cz (Google jest tu fatalne) z zaznaczonymi najważniejszymi obiektami na trasie – zobacz mapę >>>. Dodatkowo sami opracowaliśmy na podstawie wszelkich dostępnych nam map i opisów swoją drukowaną wersję szlaku z opisanymi podejściami, zejściami, czasami, odległościami.
Co dźwigaliśmy w plecaku
Długo nad tym myśleliśmy, czytaliśmy, analizowaliśmy, próbowaliśmy i zdecydowaliśmy. Podstawowe kryteria jakie musiał spełniać KAŻDY przedmiot w plecaku, to czy jest nam to niezbędne oraz ile waży. Nasze plecaki w zależności od ilości jedzenia i wody ważyły Moniki 10-15 kg, Macieja 15-18 kg. Nie będziemy tu opisywać dokładnie jakiej marki i modelu był nasz sprzęt, bo to każdy dobierze sobie sam w zależności od potrzeb i finansów. Jeśli chcecie poznać je dokładniej piszcie do nas opowiemy.
Na plecach mieliśmy:
- plecak – to podstawa, musi być lekki, wygodny, dopasowany i przetestowany. Mieliśmy plecaki o pojemności 60 i 40 litrów.
- namiot dwuosobowy – żadnej znanej firmy (1,7kg). Do tego śpiwór z komfortem 5 stopni
- materace dmuchane – zastanawialiśmy się co będzie lepsze karimata czy materac. Waga jest bardzo podobna, komfort cieplny podobny, ale materac wygrywa znacznie przy komforcie snu. Trzeba tylko uważać, aby go nie przebić, co nie jest takie proste. Naszym zdanie to była bardzo dobra decyzja.
- kuchnia – wszytko chowane w garnek 1,5 l z przykrywką: nakręcany kartusz gazowy 230g, stojak do kartusza, palnik, osłona przed wiatrem, zapalniczka. Starczyłby nam jeden kartusz na dwa tygodnie.
- filtr do wody;
- każdy po lekkim kubku i zamykanym pudełku około 300 ml, które pełniło też funkcję talerza;
- sztućce, bardzo cienka i lekka deska do krojenia, zmywak;
- folia malarska 2x3m – przydała się gdy na trasie złapał nas deszcz, pomocna do przykrycia namiotu podczas silnego i długiego deszczu, minusem jest jej ponowne złożenie, nie da się już tak bardzo mocno ścisnąć;
- apteczka – z najbardziej potrzebnymi lekami i opatrunkami, zależy od indywidualnych potrzeb, plus folia termiczna;
- worki na śmieci;
- papier toaletowy;
- ze względu na wagę pierwszy raz nie zabraliśmy z sobą aparatu lustrzanki;
- mieliśmy za to mały tablet do pracy;
- kosmetyki – przetestowaliśmy z bardzo pozytywnym skutkiem szampon w kostce. Nadaje się on do kąpieli, mycia jak i prania, a zajmuje i waży bardzo mało;
- krem przeciwsłoneczny i okulary przeciwsłoneczne – to bardzo ważne bo słońce, szczególnie na otwartej przestrzeni, praży niemiłosiernie;
- powerbank 10000 mAh – lekki i wystarczał na cztery ładowania telefonów;
- telefony – jeden do robienia zdjęć, drugi do ewentualnej nawigacji; oczywiście z kablami i ładowarkami;
- przedłużacz (kabel 3 metry) z trójnikiem – przydatne jak masz kilka urządzeń do ładowania a tylko jedno gniazdko i to jeszcze gdzieś w trudno dostępnym miejscu;
- linka i klamerki;
- czołówki z zapasowymi bateriami;
- kijki trekkingowe – bardzo pomagają w długiej trasie;
- klapki na nogi;
- krem na otarcia.
Jeśli chcecie poznać dokładnie jakiej marki i jaki model sprzętu mieliśmy i jak się sprawdził napiszcie do nas kontakt@bylismytam.pl lub na dole w komentarzu.
Każdy swoje:
- 3 komplety bielizny i skarpet (zalecamy długie skarpety po kolana);
- komplet bielizny termoaktywnej, bo w nocy, na wysokościach bywało zimno;
- 3 koszulki z poliester pique, milsze w dotyku niż zwykły poliester, dobrze oddychające, nie utrzymujące zapachu i co ważne łatwe do wyprania, suszenia i nie trzeba ich prasować.
- 2 pary krótkich spodenek;
- cienkie spodnie i bluza;
- kurtka przeciwdeszczowa, cieplejsza;
- buty – tu zainwestowaliśmy, w dobre, lekkie, buty za kostkę. Tak aby w lato nie było za gorąco, a jednocześnie noga nam nie latała i była w miarę stabilna;
- czapka z daszkiem;
- oraz oczywiście jedzenie o którym piszemy tutaj >>> i woda tutaj >>>
Cały nasz dobytek przed codziennym pakowaniem
Jedzenie i zakupy
Jedliśmy oczywiście to, co mieliśmy w plecaku. Z zaopatrzeniem jest na trasie niezbyt ciekawie. Bardzo mało sklepów, na kempingach pustki, a w schroniskach, jeśli coś jest to kosmicznie drogo (mówimy tu o zakupach, a nie barze). Normą więc było noszenie jedzenia na kilka dni i planowanie etapów tak, aby co kilka dni trafić na możliwość zaopatrzenia.
Przygotowane dzienne działki racji jedzeniowych
My podczas naszej podróży (na naszym odcinku) nie trafiliśmy ani razu na otwarty sklep.
Godziny otwarcia w Hiszpanii to rano i wieczór z przerwami w godzinach 13:00 – 17:00.
Tylko w kilku kempingach były małe sklepy, raczej bardzo kiepsko zaopatrzone. Łatwiej można było kupić chipsy, piwo i rozpałkę do grilla, niż chleb, ser czy kiełbasę. Dostawy do takiego sklepu były wcześnie rano, a ze względu na dużą ilość kamperowiczów, wszytko było szybko wykupywane. Jeśli schodzisz z gór po południu, sklep świeci już pustkami.
Problem z zaopatrzeniem rozwiązaliśmy troszkę inaczej, jeszcze w Polsce. Po prostu przed wyjazdem wysłaliśmy sobie, do kilku wytypowanych miejsc paczki z zapasami. Dzięki temu byliśmy samowystarczalni, produkty były wyselekcjonowane typowo pod nas. Jak się okazało, było to idealne rozwiązanie.
Paczka z Polski – będzie impreza
Dla formalności jedyny sklep na jaki trafiliśmy był w Ainet de Cardos – czynny od poniedziałku do soboty w godz. 10:00-14:00 i 17:00-20:00, niestety byliśmy o 16:00 i był zamknięty.
Gdzie jeszcze możecie trafić na sklepy (nie byliśmy tam, ale są o nich wzmianki, które też odnotowaliśmy), są one oddalone od szlaku i trzeba do nich specjalnie dojechać:
- Àreu – sklep w hotelu, ale podobno jest problem z jakością obsługi;
- Espot – trzeba, trochę zejść ze szlaku;
- Vielha – duży supermarket;
- Andora – Carrefour
- Salandru – sklepy
Co konkretnie jedliśmy po drodze:
- śniadanie: owsianka z mlekiem w proszku zalewana wrzątkiem, w tym suszone bakalie i masło orzechowe, do picia herbata;
- drugie śniadanie, gdzieś na odpoczynku około dwunastej: Monika pełnowartościowe jedzenie w proszku jednej ze znanych firm, Maciej batonik czekoladowy lub chałwa. Do tego w razie potrzeby mieliśmy czekoladę, sezamki, wyciskane tubki. Jak nam się chciało, to gotowaliśmy kawę;
- obiadokolacja, po rozbiciu namiotu – ciepłe jedzenie liofilizowane, a od czasu do czasu na kempingu jakiś pyszny obiad z kuchni.
Niestety brakowało nam owoców i warzyw, te były praktycznie nie do zdobycia, chyba że, liczyć dzikie jagody, maliny czy porzeczki, które napotykaliśmy dość często i robiliśmy sobie leniwą ucztę witaminową.
Nasze dzienne racje żywnościowe
Woda
Woda i to w dużych ilościach była niezbędna do funkcjonowania. Oczywiście najważniejsze to picie i gotowanie, ale też jest potrzebna do mycia i prania.
W każdym schronisku i kempingu była dostępna darmowa woda. Jednak było to za rzadko. Musieliśmy korzystać z każdego napotkanego źródła, strumienia czy jeziora. W górnych partiach gór piliśmy ją bezpośrednio ze strumienia, w niższych lub gdzie kręciły się zwierzęta, filtrowaliśmy ją mechanicznie. Nie używaliśmy filtrów chemicznych czy uzdatniaczy.
W górnych partiach szlaków, wodę można pić prosto ze strumienia, w niższych lepiej przefiltrować
Każdy z nas miał z sobą po dwie butelki wody. Oczywiście jak tylko była okazja uzupełnialiśmy je, więc łącznie w ciągu dnia wypijaliśmy 3-5 litrów wody. Uzupełnianie wody było ważne, bo nie wiedzieliśmy, kiedy następny raz będzie osiągalna. Ogólnie, jeśli się dobrze zaplanuje, woda jest dość dostępna i nie mieliśmy z nią problemu. Tylko raz zdarzyło się nam, że przez pół dnia szliśmy kompletnie bez wody, ale złożyło się na to wiele elementów, o czym napisaliśmy w naszej relacji >>>
Na trasie można znaleźć dużo rożnego rodzaju ujęć wody tak do picia jak i ochłody
Woda w górach ma mało składników mineralnych i szybko się nudzi, więc do butelki wrzucaliśmy elektrolity w tabletkach z mikroelementami.
Zimna, czysta woda idealna na upały
Gdzie spać
„A gdzie Wy tam spaliście” – to jedno z podstawowych pytań, jakie nam zdawano po powrocie. Wbrew pozorom możliwości jest dużo. Wszytko zależy, od jakiego tego „komfortu” się oczekuje i na jakie ustępstwa możemy sobie pozwolić. Od razu napiszemy, że trzeba iść na duże kompromisy, dające dużo satysfakcji.
Więc gdzie możemy spać i w jakich warunkach:
- refugi – schroniska – podobnie jak w Polsce na szlakach można spotkać dość duże, kamienne budynki oferujące nocleg, toalety, łazienki i posiłki, ale … tak jak u nas, trzeba je rezerwować z bardzo dużym wyprzedzeniem i są drogie (sam nocleg to koszt od 20 do 50 euro, jedzenie drugie tyle) – nie skorzystaliśmy ani razu.
Refugio Estós – typowe schronisko
- refugi bezobsługowe – świetne rozwiązanie w oddalonych i wysokich miejscach. Są to murowane lub kamienne budynki albo stalowe kontenery, zamocowane do ziemi. W których jest kilka piętrowych łóżek, stolik, nierzadko kominek. Brak prądu, wody, toalety. Są one darmowe, dostępne dla każdego, bez rezerwacji, ale … ilość miejsc wewnątrz jest ograniczona do kilku lub kilkunastu, więc kto pierwszy ten lepszy. Nam udało się tylko raz spać w takim i było świetnie – tu znajdziesz relację >>>
Refugi bezobsługowe (Refuge Baiau Josep M. Montfort), świetna alternatywa dla namiotu – jak są wolne miejsca
- cabaña – często są to domki lub schrony pasterzy, nierzadko już nieużywane. Zrobione z kamienia lub drewna. Jest ich w Pirenejach bardzo dużo. Teoretycznie opisywane są jako udostępniane dla turystów – z naszego doświadczenia możemy powiedzieć, że w co najmniej z 80% z nich było zamknięte i niedostępne. Wewnątrz często było brak podłogi, jest tylko ubita ziemia, okna bez szyb. Raczej brudno, ale sucho i bezpiecznie. Dobra alternatywa podczas deszczu czy burzy.
Typowa cabaña i typowo zamknięta
- cabaña turystyczna – to taka pośrednia forma między refufgi bezobsługowym, a cabaña – schronienia w formie kamiennego bunkra, przeznaczone całkowicie dla turystów. W środku, w zasadzie nic nie ma, prócz betonowej podłogi i osmolonych ścian. Oczywiście brak prądu, wody i toalety. Dają za to osłonę przed deszczem, zimnem i burzami. Dobra alternatywa dla tych idących bez namiotu – nie spaliśmy w takich, ale oglądaliśmy kilka po drodze.
- pola namiotowe / kempingi – tylko w wioskach lub niższych partiach szlaku. Tam, gdzie da się dojechać samochodem. Niestety często przepełnione. Pełno głośnych kamperowców. Koszt około 8 euro za osobę i 8 euro za namiot. Oferują łazienki z ciepłym prysznicem, toalety, bar (czynny z reguły 10-14 i 18-22), czasami sklep, tylko te większe oferują WiFi – korzystaliśmy trzy razy.
- biwak – najlepsza forma noclegu pod namiotem. Ogólnie w Hiszpanii biwakowanie na dziko nie jest dozwolone, jednak przymyka się na to, oko. Taką formę wybiera wielu turystów w tym i wielokrotnie my. Trzeba tylko przestrzegać kilku prostych zasad. Nie rozbijamy się w pobliżu schronisk i na terenie parku Narodowego. Rozbijamy się po 19:00 i zwijamy przed 9:00.
Najpiękniejsze noclegi to te z dala od wszystkich
Pod adresem – https://www.pyrenees-refuges.com znajdziecie mapę dostępnych refulio i cabaña.
Koszty
Tutaj mamy bardzo dobrą wiadomość. Taka podróż to jedna z tańszych form wypoczynku (choć nie każdy nazwie to wypoczynkiem 🙂 ). Największym kosztem były oczywiście bilety lotnicze (Kraków – Barcelona i Lourdes – Kraków) 2×450 zł oraz bilety autobusowe Barcelona – Andora 2×124 zł i Saint-Lary-Soulan – Lurdes 2×24 euro.
Za nocleg płaciliśmy tylko na kempingu, z którego korzystaliśmy trzy razy i było to 25-35 euro za nocleg (2 osoby i namiot). Pozostałe noclegi były darmowe.
Naturalna łazienka, kąpiel w takich warunkach to przyjemność i konieczność. Tylko woda trochę zimna
Do tego trzeba doliczyć koszt jedzenia. W naszym przypadku mogłoby to też być prawie bezkosztowo, bo mieliśmy swoje jedzenie. Oczywiście ono, jak i wysyłka też kosztowały, tyle że płaciliśmy w złotówkach i w Polsce. Już widzimy jak część z Was, komentuje „ale buraki ze swoim żarciem jechali”. Tak, ale to tylko i wyłącznie ze względów logistycznych. Chcieliśmy mieć pewność, że będziemy mieli zaopatrzenie i nie będziemy musieli marnować cennego czasu na jego szukanie (opis jak to zrobiliśmy >>> ). Koszt jedzenia, jaki zabraliśmy i wysłaliśmy, w tym dwie wysyłki kurierem, to około 1500 zł.
Oczywiście na kempingach, czy w schroniskach skusiliśmy się kilka razy na coś pysznego, lokalnego, niestety takich okazji było mało (za mało).
Razem zmieściliśmy się w budżecie 4500 zł na 14 dni, na dwie osoby.
Nasza kuchnia polowa – czas na kawę
Prąd, zasięg telefonów i internet
Tutaj niestety nie jest dobrze. Prąd był dostępny w schronisku, czy polu namiotowym o ile znalazło się wolne gniazdko. W niektórych schroniskach był płatny (nie dużo). Dlatego warto mieć z sobą powerbank. Niestety ładowanie zajmuje długo czasu i w zasadzie możliwe było, tylko tam, gdzie nocowaliśmy i mogliśmy zostawić urządzenie na kilka godzin.
My do ładowania mieliśmy tylko dwa telefony i powerbank. Więc nigdy nie przydarzyło nam się, aby telefony się rozładowały. Tak naprawdę to większość czasu służy tylko do robienia zdjęć i wyznaczania trasy.
Nie licząc zejść do wiosek i miasteczek, cały obszar Pirenejów jest poza zasięgiem telefonów komórkowych, czyli brak też internetu. Oczywiście nie po to idzie się w odludne góry, aby mieć internet, ale specyfika naszej pracy wymaga, aby przynajmniej raz dziennie chwilę popracować w sieci. Niestety nie było na to szans. Statystycznie co dwa, trzy dni udawało na się złapać trochę neta.
Zawsze znajdzie się ciekawe miejsce na śniadanie
Niebezpieczeństwa
Z naszego doświadczenia, uważamy, że jedynym poważniejszym zagrożeniem w Pirenejach są stada półdzikich krów i koni. Lepiej obchodzić je z daleka. Często stoją lub leżą bezpośrednio na szlaku i nawet nie myślą o tym, aby ustąpić. W końcu to ich teren.
Drugim problemem, z jakim się zetknęliśmy to burza. Na szczęście zdarzyła nam się tylko raz, ale najedliśmy się strachu. Tutaj niewiele możemy zrobić, bo daleko w górach nie mamy komunikatów pogodowych przez kilka dni. Pogoda jak w naszym przypadku może zmienić się w ciągu kilku minut.
Zagrożeniem dla bezpieczeństwa jest też, brak kontaktu z „cywilizacją”. W przypadku jakiegokolwiek wypadku nie ma jak wezwać pomocy. Telefony nie działają. Schroniska są bardzo rzadko. Ludzi prawie nie ma. Monika drugiego dnia potknęła się i złamała sobie boleśnie palec. Niestety nie było szans jak to sprawdzić, aż do powrotu do domu.
Zagrożenie ze strony innych ludzi jest znikome. Z dwóch powodów. W większość trasy prawie nikogo nie ma. Mijasz kilka osób dziennie, a zdarzył się nam dzień, że nie spotkaliśmy nikogo. Tylko przy schroniskach i wsiach jest jako taki ruch turystyczny – proszę nie mylić tego z tłumem w polskich Tatrach 🙂 Drugi powód to taki, że jak już ktoś wdrapie się wysoko w górę, to jest, to na pewno tak samo walnięty pozytywnie człowiek, jak Ty i skończy się na tradycyjnym „hola” (czytaj „ola”), lub miłą pogawędką na temat wędrówki.
Mamy nadzieję, że przydadzą się wam nasze doświadczenia i uwagi. Poznaliście realia, takiej podróży i tym bardziej będziecie chcieli przejść jeden ze szlaków w Pirenejach. Pamiętajcie, też, że nie trzeba przejść od razu całych Pirenejów, czy nawet iść przez wiele dni. Zawsze jest opcja dojechania do jakiegoś ciekawego miejsca i zdobywanie pobliskich szlaków, których w Pirenejach jest mnóstwo.
Do zobaczenia na szlaku.
mapa
Mapa naszego odcinka szlaku GR 11, z zaznaczonymi ważnymi obiektami.
Jak chcecie poznać inne zdobyte przez nas szlaki i góry zapraszamy.