Eupatoria (ukr. Євпаторія, powinniśmy tu dodać jeszcze pisownie obecną rosyjską – ale nie dodamy) to dość duże miasto. Typowy nadmorski kurort, który odwiedzają głownie Rosjanie.
PS. – Wpis powstał jeszcze przed okupacją Krymu przez Rosję. Wiele z tych sytuacji historia radykalnie zmieniła.
Eupatorię można porównać trochę z polskim Sopotem. Oczywiście nie wizualnie. To dość mocno zapóźnione miasto. Z mocnym syndromem wschodniej Ukrainy i postkomizmu. Szare uliczki przecinają się z szerokimi alejami. Szare i obskurne bloki, wymieszane z starymi kamienicami i domami jednorodzinnymi. Po ulicach jeżdżące stare łady i zastawy, a w śród nich nowoczesne limuzyny i jeppy, nie rzadko na rosyjskich rejestracjach. Stare ogórkowate tramwaje, jeżdżące po jednym zdewastowanym torze.
Eupatoria i postkomunistyczna ściana pamięci
Miasto jednocześnie bardzo czyste i spokojne. Szeroka gama wszelkich sklepów i bazar o którym później. Na głównych ulicach dość duży ruch. Kierowcy raczej w stylu południowoeuropejskim. Czyli „mieszczę się wszędzie, będę pierwszy, a jak nie to zatrąbię”. Piesi przebiegający i lawirujący między samochodami. Światła są nie koniecznie do tego aby na nie uważać. Dla europejskiego turystów było to bardzo ciekawe, a nawet fascynujące.
Mały busik czyli słynna „marszrutka” kursujący co kilka minut wyznaczoną trasą. Mały, ciasny ale do przodu. Koszt przejazdu to 3,00 Hr od osoby. Nie ma biletów. Każdy kto wchodzi podaje sąsiadowi pieniądze i tak z ręki do ręki trafiają do kierowcy, a jeśli trzeba drogą powrotną wraca reszta. Zawsze. Nigdy nie zginie. Kierowca zawsze wie kto zapłacił, a kto nie zapłacił. Zawsze upomni się o zapłatę i zawoła w razie czego „ktoś nie zapłacił, jak nie zapłaci to nie pojedziemy”. Więc każdy płaci. Taki lokalny fenomen. Bardzo ciekawe doświadczenie, szczególnie dla „kombinujących” Polaków. W środku duszno i ciasno. Okna się prawie nie otwierają, a na każdym przystanku wsiadają kolejni ludzie. Gdy wydawało się, że do środka nie da się już wcisnąć kolejnej osoby, ku mojemu zdziwieniu ludzi przybywało. Dzięki temu mogliśmy z bliska poznać obfity biust jednej z Ukrainek i złoty łańcuch na owłosionej klacie pana jadącego z nami. Licznymi, krętymi uliczkami i wzdłuż morza po około czterdziestu minutach byliśmy w centrum Eupatorii.
Marszrutka – niezawodny środek transportu na Ukrainie
Wysiedliśmy z marszrutki i skierowaliśmy się na jedną z głównych ulic biegnących wzdłuż morza. Prospektu Lenina (проспект Ленина). Tak, tak, tutaj są jeszcze takie ulice i nie zamierzają ich zmieniać. Więcej na naszej trasie w samej Eupatorii spotkaliśmy jeszcze trzy pomniki Lenina. Niewielkie ale zawsze.
Lenin wiecznie żywy – tu jeszcze go można spotkać
Eupatoria w dawniejszych czasach była miejscem styku różnych kultur i religii. Mieszają się tu zwyczaje prawosławne (czyli chrześcijańskie), muzułmańskie (tatarskie – choć nie do końca) i karaimskie (judaistyczne). Po drodze odwiedziliśmy kilka z takich świątyń, nie będę tu opisywał tych religii i kultur bo można to zrobić w internecie (patrz link).
Jednak najładniejsza i chyba jako jedyna odrestaurowana jest dzielnica Karaimska. Niskie domy z kamienia i częściowo otynkowane z wyremontowanymi ulicami i chodnikami. W każdym oknie kwiatki lub pnącza winogron. Aż chciało się zerwać. Jakieś sklepiki i restauracje z lokalnymi karaimskimi specjałami.
Dzielnica Karaimska w Eupatorii
Przeszliśmy dzielnicę Karaimską i wyszliśmy na główny targ miasta. Tego właśnie szukamy na każdym naszym wyjeździe. To tu można zobaczyć prawdziwe życie mieszkańców, zrobić najciekawsze i najtańsze zakupy. Tym razem też się tak było. Szliśmy powoli między straganami, poznając miejscowe produkty. Rynek był nieoficjalnie podzielony na działy. Najpierw weszliśmy do części spożywczej. W jednym miejscu panie sprzedawały „swojskie” mleko od krowy, śmietany czy sery. Damian dostał do posmakowania mleko, bardzo gęste prawie jak śmietana. Obok mięso i pieczywo. Jeden cały bok alejki to budki z różnego rodzaju barami. Szybko wypatrzyliśmy bar z czeburiakami. Świeżutkimi robionymi na miejscu. Dobra rada czeburiaki można dostać na każdym kroku, ale jeśli macie możliwość kupić świeże, nie zastanawiajcie się ani chwili. Nawet jak będą droższe. Świeże są przepyszne. Zamówiliśmy czeburiaki, wareniki i piwo. Piwa mają różne. Mi najbardziej smakowało Czernigiwskie, jedno z najpopularniejszych. Było też Lwowskie i Krymskie ale moim zdaniem gorsze.
Wszędzie świeże owoce i warzywa. W większości takie jak u nas ale, można spotkać inne, u nas nie znane lub rzadkie. Jedną ze specjalności Krymu są granaty. Spokojnie nie wojskowe tylko owoce. U nas raczej mało popularne. Tu taj robi się z nich pyszny sok. Taki prosto z sadu świeżo wyciskany w plastikowej butelce. Za butelkę pół litrową około 20Hr. Wszystko zależy od tego ile się kupi i jak dobrze handluje. Dalej kolejny ciekawy kąsek miody, a w zasadzie zalewy miodowe. W słoikach były powkładane różnego rodzaju owoce i orzechy ale tak ciekawie, że tworzyły widoczne z zewnątrz wzorki. Wszystko zalane miodem. Koszt około 30 Hr za słoik ćwierć litrowy. Oczywiście cena zależy id tych samych warunków handlowych co sok. Na Krymie jak się można domyśleć rośnie dużo winogrona. Co więcej rośnie dużo odmian tego soczystego owocu. Można dostać małe i duże jasne i ciemne, słodkie i mniej słodkie. Chodziliśmy, wybieraliśmy i smakowaliśmy ceny około 10-12 Hr/kr.
W końcu uzbrojeni w zakupy i owoce postanowiliśmy poszukać plaży. Nie było by to skomplikowane i trudne, bo w Eupatorii plaż jest dużo, gdyby nie to, że każdy pytany pokazywał nam inną drogę. Oczywiście nie z braku uprzejmości tylko z tego powodu, że każdy inną. Ludzie na Krymie jak i na całej Ukrainie są dość mili i życzliwi dla turystów. Nie spotkaliśmy się z żadnymi problemami czy niechęcią. Tak się złożyło, że dotarliśmy do głównego deptaku miejskiego prowadzącego wprost na miejską plażę. Był to piątek więc większość mieszkańców była już po pracy i zaczynała weekend, więc całymi rodzinami szli na plaże. Deptak typowy jak w mieście kurorcie. Szeroki z licznymi straganami, strzelnicami i wszelkiego typu zabawami. Zaznaczam bardzo czysty i spokojny. Rosjanie bardzo lubią się „pokazać” i pozować. Więc w wielu miejscach można przebrać się za wybraną postać i zrobić sobie sesję zdjęciową. Dość karykaturalnie wyglądali ludzie ubrani w grube średniowieczne stroje i pozujące w upale czterdziestu stopni. No ale czego nie robi się dla zdjęć. Szczególnie, że to tak naprawdę nie wyglądało tak ładnie jak na zdjęciach reklamowych.
Ale każdy ma soje potrzeby. Przed plażą na bramie zaskoczyły mnie tabliczki o zakazie palenia papierosów i picia alkoholu na plaży. Tak sobie pomyślałem „no, no tu na wschodzie na pewno tego przestrzegają”. A właśnie, że przestrzegają! Nikt nie palił, nikt nie pił. No może piwko ale naprawdę dyskretnie i jedno a nie całą zgrzewkę. Bardzo mnie to pozytywnie zaskoczyło. Plaża czysta, piaszczysta. Niestety bardzo, bardzo gęsto obłożona ręcznikami. Leżał praktycznie człowiek obok człowieka, głównie z tego powodu, że to akurat darmowa plaża miejska. Nie była za duża. Na dodatek na środku stały dwie wielkie dmuchane zjeżdżalnie, płatne i z boku wyciąg do jazdy na bananie za motorówką, płatne. Niestety plaża miała jeszcze inną wadę. Na środku stał pan z wielkim megafonem i co jakiś czas wykrzykiwał reklamy. Oj, darł się głośno, miałem ochotę krzyknąć aby się zamknął. Ale ani by mnie nie zrozumiał, ani nie byłem u siebie. Takie jego prawo. Bardzo ciekawe było za to „zaopatrzenie”. Po plaży co chwilę chodzili różni ludzie oferujący najróżniejsze „przysmaki”. Celowo wiozłem słowo „przysmaki” w cudzysłów bo dla nas przyzwyczajonych do jagodzianek, popcornu czy zimnego piwa te przekąski były egzotyczne. „свіжі креветки”, „гарячої кукурудзи”, „копченої риби” …. szczególnie ta wędzona ryba. Człowiek obok mnie kupił sobie garść krewetek. Takie maleńkie że ledwo je widać, miały może 2-3 centymetry. Siedział cały czas i je dłubał. Szprotki przy nich to giganty.
Na słońcu było bardzo przyjemnie cieplutko i tylko co jakiś czas lekki wietrzyk zawiał od strony morza. Na błękitnym, gładkim niebie były ledwo widoczne maleńkie chmurki. Woda w Morzu Czarnym ciepła, może nie jak nad Morzem Czerwonym ale dużo cieplejsza niż w Bałtyku. Przyjemna. Zero fali, tafla gładka jak jezioro, tylko co jakiś czas przepływająca motorówka zrobiła chwilową falę. Plaża piaszczysta i czysta.
Ponieważ nasz hotelik znajdował się na peryferiach miasta, mieliśmy z okna widok na obracające się wielkie radary kosmiczne. Ich czasza miała po kilkadziesiąt metrów szerokości.
<<< zobacz też inne wpisy z Krymu >>>