Obraz Gruzji większości kojarzy się z jednego ujęcia, które jest prezentowane na wszelkich folderach i przewodnikach po Gruzji. Monastyr Cminda Sameba na tle Kazbeka. w pobliżu miejscowości Stepancminda.
Monastyr Cminda Sameba – wcale nie na tle Kazbeka.
Poranna pobudka nie była dla nas miła. Nie ze względu na pogodę, porę czy warunki, tylko ze względu na to, że kładliśmy się spać po pierwszej w nocy. Po ciemku rozbite namioty na czymś co miało przypominać pole namiotowe, pośród krowich „placków”, nie były tym razem komfortowym miejscem na sen. Krótki sen dał się wszystkim we znaki. Trudno było nam się zebrać i ustalić jakiś plan na dzisiaj. Nawet piękny widok Kazbeku nie był w stanie pobudzić naszych zmysłów i mięśni. Długo zbieraliśmy się do podjęcia decyzji co dzisiaj robimy.
Z obliczeń wynikało nam, że realnie możemy wejść na wzgórze Gergeti górujące ponad miasteczkiem Stepanciminda – dawniej zwane i do dzisiaj najczęściej używa się nazwy Kazbegi. Do monastyru Cminda Sameba (gr. წმინდა სამება, pol. Święta Trójca), na wysokość 2170 m n.p.m.
Monastyr Cminda Sameba na tle szczytu Kazbek widziany od strony Stepancminda.
Czyli najbardziej charakterystycznego widoku chyba na całym Kaukazie. Nie trzeba być w Gruzji aby znać ten widok. W każdym przewodniku, ulotce czy pocztówce znajduje się zdjęcie tego charakterystycznego monastyru na tle wielkiego majestatycznego Kazbeku. Postanowiliśmy tam dla odmiany wejść nie wjechać. Droga jest dość długa, ale niezbyt stroma. Na dodatek wąska z bardzo dużym ruchem samochodów z turystami, które wzbijają mnóstwo kurzu. Mało przyjemne i mało motywujące. Droga piesza nie jest zbyt długa, za to dość stroma, wydeptana bardziej przez turystów niż oficjalnie wytyczona.
Po godzinie byliśmy już na szczycie. Sama koncepcja i położenie są bardzo malownicze. Jednak skomercjalizowanie tego miejsca, odbiera mu wiele uroku. Tłumy ludzi, dojeżdżają tu samochodami terenowymi, rozjeżdżając piękne zielone łąki, wokół monastyru. Wewnątrz i dookoła turyści, gwarni, nie umiejący zachować powagi miejsca. Akurat trafiliśmy na chrzest i za chwilę ślub, które wyglądały bardzo komercyjnie i trwały krótko. Bogaci głownie Rosjanie, organizowali sobie widowiskowe uroczystości. Wszytko w blasku fleszy i kamer, gdy nam zwykłym turystom, którzy weszli tuj jako nieliczni pieszo nie wolno nawet zrobić zdjęcia. Monastyr najwięcej uroku ma oglądając go z daleka na tle wysokich gór. Z bliska nie robi już takiego oszałamiającego wrażenia, co nie znaczy, że nie jest godny zwiedzenia.
Najlepiej stanąć na rozległych łąkach między monastyrem a Kazbekiem. Widoki w każdą ze stron są nie podważalnie piękne. Od wschodu stromy widok na niezbyt ładne i nieciekawe miasteczko Kazbegi, a właściwie Stepancminda. Tak od czasów odzyskania niepodległości przez Gruzję nazywa się oficjalnie ta miejscowość. Miejscowi bardzo nie lubią nazwy Kazbegi za względu na to, że pochodzi ona od Rosjanina który kiedyś w imieniu Rosji zarządzał tym miastem i tłumił gruzińskie powstanie. Niestety większość przyjezdnych używa starej nazwy. Z tamtego kierunku właśnie przyszliśmy. Od zachodu majestatyczny, ośnieżony, biały masyw, trzeciej najwyższej góry Kaukazu – Kazbek 5047 m n.p.m. Wygasły wulkan zwany po gruzińsku Mkinwarcweri. Co chwile przesłaniany chmurami. Stąd biegnie ścieżka na sam szczyt Kazbeka, która w oddali niknie za wzgórzami. Z północy i południa potężne ciemne góry ostro odcinały się od jasnego błękitu nieba jak i od soczysto zielonego koloru zboczy. Mimo pięknego słońca na górze jest dość zimno, to głownie zasługa silnego wiatru.
Było już popołudnie, gdy zeszliśmy z powrotem do miasteczka, a że byliśmy głodni, postanowiliśmy w gruzińskim lokalu spróbować jednego z miejscowych specjałów – pierożków chinkali w trzech wersjach: z serem, z grzybami oraz z mięsem. Te ostatnie są najbardziej charakterystycznie, ulepione w kształcie zawijanego u góry pierożka, a mięso, którym są nadziane pływa w czymś na smak rosołu – smakują wybornie.
Wiedzieliśmy, że jutro czek nas bardzo trudny dzień, więc postanowiliśmy się zregenerować i dość wcześnie położyć spać. Na nocleg wybraliśmy jedne z miejscowych domów, u podnóża wzgórza. Typowy kaukaski, niski dom, z sienią i kuchnią tworzącą jedną całość. Stąd na boki rozchodziły się duże pokoje, zagospodarowane meblami z innej epoki. Nasi gospodarze przenieśli się do sąsiadów oddając nam cały dom do dyspozycji. Trzeba tu dodać, że nasz gospodarz – Gruzin – dobrze mówił po polsku, bo… był trzy lata na studiach we Wrocławiu.
Chinkali – gruziński przysmak.
<<< zobacz też inne wpisy z wyprawy rowerowej na Kaukaz >>>
Wasze komentarze
Jeden komentarzElżbieta
paź 15, 2016Przepiękne zdjęcie z Monastyru!! Zwróciłam również uwagę, że Gruzini są bardzo gościnni. W każdym miejscu, gdzie ich spotykacie otrzymujecie wszelką pomoc, w postaci noclegu, jedzenia, że nie wspomnę o gruzińskim trunku:)
bylismytam
paź 16, 2016Gruzini wobec Polaków są wyjątkowo gościnni. Na każdym kroku dawali nam to do odczucia. Wiele nam zawdzięczają i doceniają. Polacy jako jedyni mogą lecieć do Gruzji bez paszportu (osobiście nie radzę). Oni mają takie powiedzenie „ ideał demokracji – Ameryka, ideał jakości – Niemcy, ideał przyjaciela – Polacy”.
Pozdrawiam