Alpy majestatyczne góry pośród których znajdziemy wiele zachowanych zamków, poukrywanych na skalnych półkach. To też zbiorowisko wielu wyjątkowych obszarów przyrodniczych z pięknymi widokami.
Merano (Meran) to największe miasto leżące w dolinie Val Venosta, jest ono jednocześnie zamknięciem tej doliny od wschodu. Pierwszym rzucającym się w oczy elementem charakterystycznym miasta są palmy. Palny śródziemnomorskie otoczone ośnieżonymi trzytysięcznikami. Wpływ na tą dość egzotyczną roślinność ma docierający z południa ciepły klimat śródziemnomorski i średnio, aż trzysta słonecznych dni w roku. My zatrzymaliśmy się przy jednym z pięknych parków w samym centrum miasta. Miasteczko ładne i ciekawe. Główna ulica będąca deptakiem oferuje pod arkadami liczne sklepy z regionalnymi produktami. Na niewielkim ryneczku rozstawili się drobni kupcy, którzy prosto z wozów oferowali swoje produkty oraz pamiątki. Różnego rodzaju sery, głównie twarde i długo wędzone, słynny suszony szpek, wina smakowe i octy jabłkowe.
Duże wrażenie zrobiły małe figurki poustawiane w równych miejscach które były jednocześnie małymi fontannami lub źródełkami. Wąskie uliczki stawały się jeszcze bardziej przytłaczające, gdy na ich końcu w oddali widać było masywne pionowe i ciemne ściany otaczających gór. Nad miastem górują dwie wierze. Wieża zamku książąt Tyrolskich i wieża kościoła di Santa Maria del Conforto (Maria-Trost-Wallfahrtskirche).
Jadąc w kierunku granicy z Szwajcarią mijamy malowniczo położony, tuż nad samą drogą na potężnym bloku skalnym zamek Castelbello (Kastelbell). Droga w tym miejscu bardzo się zwęża, wciskając się miedzy rzekę Adige (Etsch), a pionowe ściany skalne. Dostęp do zamku nawet dzisiaj jest trudny. Otaczające ze wszystkich stron pionowe ściany i bardzo strome podejście pod bramę eliminują niecierpliwych i nie wytrwałych gości. My postanowiliśmy wejść do środka, po moście zwodzonym nad dość głęboką szczelina skalną. Na zamku cicho i głucho. Gdyby nie ulotki informujące o zbliżających się imprezach można było by sądzić, że nic się tam nie dzieje. Sam zamek jak to na niemiecką kulturę przystało bardzo zadbany i czysty. Pokręciliśmy się trochę po krużgankach, zaglądając w kąty gdzie tylko się dało. Jest to potężny zamek z XIII wieku będący kiedyś siedziba rodu Montalban (tak wyczytałem).
Castelbello (Kastelbell)
Teraz już prosto na zachód w kierunku granicy z Szwajcarią. Przed samą granicą przejechaliśmy jeszcze przez bardzo ciekawą miejscowość Glorenza (Glurns). Cała miejskość otoczona jest potężnym murem. Wjeżdża się do niego przez bramę tak wąską, że nie mam pojęcia jak tam dostają się nawet średniej wielkości samochody. Za bramą znajdujemy się nagle w innym, średniowiecznym świecie, bardzo wąskie uliczki otoczone stylowymi, kolorowymi i kamiennymi kamienicami. Mały ryneczek. Druga brama i jesteśmy za murami kilka kilometrów przed granicą.
Zaraz za granicą Szwajcarii wjeżdżamy na teren Naturpark Biusfera Val Müstair w dolinie o tej samej nazwie. Droga zaczyna się ostro piąć w górę, wijąc się ciemną wstęgą wśród szaro-grafitowych ścian otaczających nas pasm Alp Retyckich. Widoki są zapierające dech w piersiach, widać jak nad i pod nami na nitce asfaltu mozolnie wspinają się samochody. Tutaj nie widać już nigdzie, żadnych domów. Szczytowym punktem wspinaczki jest przełęcz Pass dal Fuorn (Offenpass) na wysokości 2149 m n.p.m. Jest tu hotel, bar i poczta. Ciekawostką jest, że na tej trasie kursują autobusy poczty szwajcarskiej, będące jednocześnie lokalną komunikacją. Przełęcz ta ze względu na swoje wysokie położenie, przez dużą część roku (X-V) jest zamknięta, nawet latem warunki podróżowania są trudne. Długo tam nie staliśmy, kilka fotek i jazda ostro w dół. Zimno.
Dalej zaczyna się kolejna z pięknych dolin szwajcarskich Val del Fuorn, będąca jednocześnie jedynym w Szwajcarii i najstarszym w Alpach parkiem narodowym – Schweizerischer Nationalpark – Parc Naziunal Svizzer. Oczywiście znajduje się on też na światowej liście dziedzictwa światowego UNESCO. Do tego parku warto pojechać gdy śniegi całkowicie stopnieją i pochodzić po okolicznych szlakach.
Skręciliśmy w dolinę Val Susasca. Bardzo szybko dokoła nas pojawił się posępny, surowy krajobraz. Gołe szare ściany zboczy, dołem płynąca rzeka, droga jak na Szwajcarię słabej jakości przyklejona do jednego ze zboczy. Jak zwykle znowu ostro do góry. Szaro, buro i tylko wielkie połacie śniegu dają trochę jasnego blasku temu miejscu. Strasznie wieje. Tuż za krawędzią drogi, za lichymi barierkami skarpa kilkaset metrowej głębokości. Zakręt za zakrętem, wyłaniający się za każdej skały. Nie widać nadjeżdżających pojazdów z naprzeciwka. Na dodatek nadciąga mgła. W końcu docieramy do Przełeczy Flüela (Flüelapass) na wysokości 2383 m n.p.m. Zatrzymaliśmy się przy hotelu – schronisku.
Z jednej strony mamy szczyt Flüela Schwarzhorn (3147 m), a z drugiej Flüela Weisshorn (3085 m). Czas jechać, bo pogoda się psuje. Drogę tą wybudowano w latach sześćdziesiątych osiemnastego wieku i była to jedyna droga łącząca te rejony Alp z resztą Szwajcarii. Tutaj już kończą się strome przepaście, dolina zwęża się, a droga zaczyna wić się ostrymi serpentynami w dół do doliny Flüelatal. Pada śnieg z deszczem, do tego mgła i droga śliska jak diabli. Na kilku zakrętach pojedyncze domy, gdzieniegdzie hotel. Przy ładnej pogodzie musi być tu pięknie, teraz jest surowo i przerażająco.
Granica Szwajcaria – Liechtenstein.
Przez Davos do niewielkiego państewka Liechtenstein. Granicę przekroczyliśmy na malowniczej polanie obok jednego z dwóch zamków w tym kraju – Balzers, leżący w miejscowości o tej samej nazwie. Jest to maleńkie państewko leżące miedzy Szwajcarią, a Austrią. Gdyby nie nowoczesna zabudowa widoczna na każdym kroku, można by odczuć wrażenie cofnięcia się o kilkaset lat i że z za rogu wyjdzie do nas książę ze swoją świtą i rycerzami. Z jednej strony granice Liechtensteinu stanowi rzeka Ren, z drugiej strome zbocza Alp sięgające szczytu Grauspitz o wysokości 2599 m n.p.m. Na jego terenie jest zalewie kilka miasteczek połączonych jedną główną drogą biegnącą wzdłuż rzeki. Zamek Balzers leżący na szczycie niewielkiego wzniesienia na samym środku polany jak i inne historyczne obiekty jest malowniczo położony. Niestety dość rzadko udostępniany do zwiedzania. Z jego przedzamcza roztacza się ładny widok na całą południową część państwa.
Widok na Liechtenstein z Balzers
Liechtenstein jest monarchią pod panowanie księcia Adama Jana II. Władca ten ma największą realną władzę polityczną wśród wszystkich państw w Europie. Żadna zmiana konstytucji nie może być przeprowadzona bez zgody księcia. Mimo specyficznej, autorytarnej władzy, są tu niskie podatki dające mieszkańcom jak i inwestorom raj podatkowy. Jak na księcia przystało, panuje on w swoim zamku na zboczu góry nad stolicą kraju Vaduz. Stąd ma on piękny widok na całe swoje księstwo.
Kretą drogą wspięliśmy się do bramy zamku gdzie spotkało nas niemiłe rozczarowanie. Najważniejszy obiekt zabytkowy w całym państwie nie jest dostępny do zwiedzania, więcej stanowi on własność prywatną księcia i jego rodziny. Sam zameczek dość ładny, kamienny i niezbyt duży, położony z jednej strony na skalnej półce nad miastem z drugiej z dostępem do niewielkiego lasu u podnóża gór.
Przy głównej drodze Vaduz obok parlamentu i banku centralnego Liechtenstein jest informacja turystyczna która jako główną atrakcję poleca zamek. Tak, ten zamek który jest nie dostępny.
Liechtenstein jest tak mały, że przejazd zajmuje niecałą godzinę i to jeszcze z podziwianiem widoków. Tuż za Liechtensteinem, u zbiegu granic Szwajcarii, Austrii i Niemiec nad największym jeziorem w Alpach – Jeziorem Bodeńskim – leży miasteczko Lindau. Większość miasta, wraz ze starówką położna jest na wyspie, która z lądem połączona jest tylko jedną drogą i linią kolejową. Starówka w stylu renesansowym położona jest przy samym porcie, który stanowi najważniejszy element miasta. To stąd odpływają wszelkiego rodzaju statki do większości miast położonych wzdłuż brzegów tego olbrzymiego jeziora. Tak po stronie Szwajcarskiej jak i Niemieckiej. To jezioro z brzegu przypomina morze pośród majestatycznych ośnieżonych szczytów Alp. Wejście do portu chronią dwie symboliczne budowle. Latarnia morska i kamienny lew, symbol Bawarii, stanowiące wąskie przejście do portu.
Wiele kamienic wokół portu zasługuje na uwagę, w szczególności freski na budynku ratusza, ale i sąsiednie kamienice niewiele ustępują atrakcyjnością ratuszowi. Akurat tego dnia w Lindau odbywał się jakiś festyn związany z jeziorem i można było posłuchać muzyki oraz spróbować specjałów regionalnych.
To już koniec naszego poznawania tego ciekawego regionu. Mam nadzieję, że jeszcze tu wrócimy.