Szlak trekkingowy przez góry Liban* to świetne miejsce na połączenie aktywnej turystyki i poznanie historii Libanu. Jednym z ciekawszych odcinków jest Dolina Kadisha.
Dolina Kadisha (czyt. Kadisza) – w opisach znajdziecie wiele różnych interpretacji tej nazwy ang. Kadisha Valley, arab. وادي قاديشا, Wadi Qadisha. Po aramejsku „Qadisha” oznacza „święty”. Dlatego przez wiele wyznań jest ona uznawana za „Świętą Dolinę”. Przez co w sezonie letnim stanowi miejsce pielgrzymek do klasztorów (monastyrów) i kaplic znajdujących się na jej zboczach. My potraktowaliśmy ją jako świetną trasę trekkingową, ale nie omieszkaliśmy też poznać jej historii.
Ta bardzo głęboka dolina, ze stromymi ścianami sięgającymi od podstawy ponad tysiąc metrów (500-1650 m n.p.m.) z piękną przyrodą, to w zasadzie kanion i to jeden z głębszych na świecie. Jego zbocza z naturalnymi zagłębieniami i jaskiniami stanowiły idealne miejsce schronienia się przed zagrożeniem. Dolina stanowiła przez stulecia bardzo ważne miejsce w rozwoju duchowym, kulturowym, jak i gospodarczym tego regionu. Przyciągała przez wieki chrześcijańskich i sufickich (muzułmańskich) mistyków i ascetów, którzy doceniali to miejsce jako idealne do kontemplacji i medytacji. Po wielu z tych miejsc zostały ślady w postaci, kapliczek, jaskiń, grodzisk, domów, cmentarzy. Na mapach można znaleźć ich dziesiątki. Niestety część ich jest w złym stanie, a większość w prawie niedostępnych miejscach, często na skalnych ściankach.
Ze względu na swoje walory Dolina Kadisha, wraz z pobliskim „Lasem Bożych Cedrów” zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Najlepszym miejscem na bazę wypadową naszym zdaniem jest malownicza miejscowość Bsharri (czytaj Bsiare, eng. Bsharri, fra. Bcharré, arab. بشرّي). Więcej o Bsharri i okolicy znajdziecie w dalej w tym wpisie >>>
Przez cały Liban, jego pasmami górskimi, został wytyczony profesjonalny szlak trekkingowy Lebanon Mountain Trail mający na celu krzewienie turystyki i ekologii w Libanie. Jego siódmy etap przebiega przez Dolinę Kadisha. Postanowiliśmy więc skorzystać z wytyczonego już szlaku i przejść etap siódmy i ósmy oraz część szóstego. W dalszej części znajdziecie informacje o szlaku >>>
Już pierwsze metry szlaku okazały się „nieaktualne” i straciliśmy prawie godzinę. W większości opisów, na mapach, a nawet według tablicy stojącej w Bsharri, jest informacja, że wejście na szlak jest w samym środku miasteczka, przy drodze poniżej kościoła św. Saby. Stoi tam nawet wielka tablica informująca o tym, że to tu zaczyna się szlak. Jednak szlak został w ostatnim czasie zmodyfikowany, a tablica pozostała. Należy iść dowolną drogą miasteczka w kierunku zachodnim, tak jak pokazują to biało fioletowe znaki. Na skrzyżowaniu gdzie łączą się wszystkie trzy drogi stoi nowa mapa, która ma zaznaczony już nowy przebieg szlaku.
Minęliśmy cmentarz, swoją drogą z bardzo ciekawy z grobami w domkach. Skręciliśmy w lewo, wzdłuż pól i sadów z jabłoniami doszliśmy do samej krawędzi doliny. Widok stąd rozpościerał się wspaniały.
Od razu, na samym początku, musieliśmy zejść stromo, w dół doliny. Wydaje się to nie możliwe, a dla osób z lękiem wysokości przerażające. Jednak nie ma co się martwić, szlak jest naprawdę rewelacyjnie przygotowany i nigdzie nie napotkaliśmy większych utrudnień. Wszelkie urwiska i ostre zakręty ograniczone były murkami z kamieni, strome podejścia ułożono w stopnie lub zamontowano stalowe schody. W wielu miejscach z wspaniałymi widokami lub tam, gdzie nie dało się ułożyć łatwego szlaku były pomosty ze barierkami. Po prostu super infrastruktura.
Na tym odcinku były cudowne i spektakularne widoki z góry, na początkowy fragment doliny. Pod koniec zejścia, po drugiej stronie doliny pojawił się duży monastyr, a po chwili, już po naszej stronie, drugi, mniejszy.
Monastery of Mar Elisha (Saint Elishia Monastery)
Pierwotnie monastyr znajdował się na dnie doliny. Obecnie pobudowano nowszą część około kilometra dalej na zboczu przeciwległej góry, gdzie łatwiej dostać się samochodem. Jednak to tutaj na dół, pod niemal pionową ścianę ciągną pielgrzymi i turyści, by zobaczyć to, nie ukrywajmy, ciekawe, ładne i mistyczne miejsce. Jak nazwa sugeruje, monastyr ten jest poświęcony św. Eliaszowi, którego ikona z VIII wieku znajduje się wewnątrz.
Duża część mieszkańcow w Dolinie Kadischa, północnym Libanie i sąsiedniej Syrii to wyznawcy kościoła maronickiego, a Monastyr of Mar Elisha jest jego kolebką. Kościół maronicki jest kościołem katolickim, obrządku wschodniego, czyli uznaje autorytet papieża. Został założony w VII w. na terenach współczesnej Syrii i Libanu. Założycielem, był syryjski mnich, pustelnik – święty Maron, żyjący na przełomie IV i V w. Dziś maronici stanowią 35 proc. mieszkańców Libanu (40% to wszyscy chrześcijanie, 55% muzułmanie). Kościół maronicki ma swój własny rytuał, msza święta sprawowana jest w języku aramejskim, którym posługiwał się Jezus.
Od monastyru zeszliśmy jeszcze kawałek do samego dna doliny, gdzie płynie rzeka o tej samej nazwie, czyli Kadisha w dalszej części Libanu zwana – Nahr Abu Ali. Wzdłuż rzeki biegła szutrowa droga, którą szliśmy jeszcze kilka kilometrów, początkowo w lesie pośród zielonych i już lekko żółknących liści. My byliśmy tam w październiku i na całej trasie spotkaliśmy zaledwie cztery osoby, ale w sezonie letnim przechodzą tędy dość duże ilości turystów i pielgrzymów. Świadczy o tym choćby infrastruktura, jak miejsca biwakowe (raczej na ognisko i piknik niż nocleg), parkingi i śmietniki. Taka ciekawostka – chyba w jakąś inicjatywę prospołeczną zaangażowało się polskie wojsko, ponieważ na śmietnikach widzieliśmy napisy „Polish aid”. W innych miejscach Libanu też znajdowaliśmy ślady głównie polskich żołnierzy z ONZ. >>> https://www.gov.pl/web/polishaid/promoting-pro-environmental-behaviour-in-the-qadisha-valley
Na razie był to przyjemny spacerek praktycznie płaską drogą, pośród wielkich prawie pionowych ścian doliny. Szliśmy zgodnie z mapą w aplikacji, ale tak jak wspominaliśmy, nie jest to konieczne, bo wszytko jest dobrze oznakowane, a do wszelkich kapliczek, jaskiń czy kościołów są ustawione tabliczki. Może nie zawsze czytelne, ale zwracające uwagę. Tak trafiliśmy do jednego z bocznych korytarzy doliny gdzie, wdrapaliśmy się po zboczu do małej kaplicy św. Antoniego z Padwy, która była w naturalnym zagłębieniu skalnym.
Tu taka ciekawostka, trzeba uważać pod nogi, bo my prawie nadepnęliśmy na wielkiego czarnego węża, który w ostatniej chwili uciekł nam spod nóg. Okazało się, że to dość jadowity gad Walterinnesia aegyptia 🙂
Dalej las się przerzedzał i widać było dookoła olbrzymie skały, groty i jaskinie. W większości nieosiągalne bez specjalistycznego sprzętu. Jednak na tyle olbrzymie, że robiły niesamowite wrażenie nawet z daleka.
Co jakiś czas pojawiały się tak na dnie doliny, jak i na zboczach pojedyncze, kamienne domy. Niestety były dość daleko i wyglądały na nie zamieszkane. Jednak wąskie tarasy polne wskazywały, że ktoś je uprawia. Pustych domów było coraz więcej. Była tu kiedyś wioska Wadi Quannoubine licząca kilkuset mieszkańców, jednak w ostatnim wieku wyludniła się i teraz w dolinie zostali nieliczni i sezonowi mieszkańcy. Nazwa wsi Qannoubeen oznacza „wspólnotę”.
Na środku szlaku stoi restauracja, z pięknym widokiem z tarasu na dolinę. To jedyne miejsce na całej trasie, gdzie można nawet po sezonie, coś zjeść. Tutaj przy schodach do dwóch kolejnych monastyrów kończy się szutrowa droga i szlak pielgrzymkowy.
Monastyr Qannoubeen
Monastyr Matki Bożej z Qannoubine zbudowany na kamiennych tarasach z pięknymi freskami z XIV wieku. Początki monastyru sięgają około 375 roku n.e. gdy mnisi asceci założyli swoją samotnię. Z czasem miejsce to przekształciło się w klasztor (monastyr).
Tutaj w XV wieku schronił się patriarcha kościoła maronickiego prześladowany przez Mameluków i na pięć wieków (1440-1823) miejsce to stało się siedzibą patriarchatu maronitów. Mnisi maroniccy mieli tak wielką reputację, że do „Świętej Doliny” przybywali z Europy i Azji poeci, historycy, geografowie, politycy i duchowni, w celu zgłębiania i poznania natury świata.
Przed wejściem do klasztoru znajduje się kaplica, gdzie w szklanej gablocie jest wystawiona mumia patriarchy maronickiego. Kawałeczek za monastyrem znajduje się drugi kościół/kaplica St. Marina the Monk.
Uwaga tutaj, znów mapy w aplikacji pokazują co innego niż rzeczywistość. Mapa pokazuje szlak dalej za świątyniami, gdy w rzeczywistości należy iść w dół, wąwozem, między świątyniami, jak wskazują znaki. Szlak został poprowadzony w bardzo nietypowy sposób, a w zasadzie po nietypowej budowli. Wysoko, wzdłuż ściany doliny pobudowany został kanał wodny. Niestety nie udało nam się ustalić, kiedy powstał oraz skąd, dokąd ta woda jest prowadzona. Jak się zajrzało do otworów, które są co jakiś czas, widać płynącą dość wartko, czystą wodę.
Dalej droga zaczęła przekształcać się w typowy górski szlak. Wąska, kręta ścieżka biegła zboczem, to do góry, to w dół, między pięknymi cydrami, sosnami i gdzieniegdzie gajami oliwnymi. Grunt pod butami zmieniał nam się co chwilę, raz była to twarda ziemia, raz kamienie, skały, a od czasu do czasu drobny sypki piasek, jak byśmy byli na plaży. Z daleka widzieliśmy wylot doliny. Minęliśmy kilka kolejnych pustych domów i dotarliśmy do wioski Fradis.
Pierwsi mieszkańcy nie byli dla nas mili, a konkretnie dwa duże psy, które groźnie nas obszczekały, ale zaraz zostały pogonione przez właściciela. Wioseczka nieduża z kilkoma domami, połączona z resztą kraju utwardzoną drogą. Jedna z mieszkanek wioski, zaczepiła nas na małą pogawędkę, po czym zaproponowała odwiedziny u niej w domu i kawę. Po krótkiej rozmowie musieliśmy odmówić, bo czekała nas jeszcze dość długa droga. W dalszą podróż dostaliśmy jabłka i ruszyliśmy dalej.
Za wsią szlak okrążył zbocze i musieliśmy się wspiąć przy pomocy łańcuchów na skałkę. Tutaj dolina ostro skręcała w prawo. Po kilku zakosach i trawersie byliśmy już po drugiej stronie zbocza. Po kilkunastu kolejnych minutach zobaczyliśmy ponownie Dolinę Kadisha i na jej końcu jasny, duży monastyr wkomponowany w przeciwległą ścianę. Teraz ścieżka prowadziła łagodnie w dół, między zielonymi sadami i polami. Wiszący na skale wielki monastyr robił duże wrażenie.
Monastyr św. Antoniego z Qozhaya
jest jednym z najstarszych klasztorów na świecie. Jego początki sięgają IV wieku, kiedy to był jaskinią pustelnią. Przypisuje się jego załażenie św. Hilarionowi na cześć św. Antoniego Wielkiego. Grota z czasem została powiększona i przekształcona w kościół, a do przyległych skał dobudowano poszczególne budynki.
W 1585 roku w klasztorze powstała pierwsza drukarnia na Bliskim Wschodzie. Dzisiaj w jednym z korytarzy możemy obejrzeć małe muzeum drukarstwa. Obecnie jest to wielki kompleks kilkunastu budynków, grot i korytarzy. Z jego tarasów rozpościera się piękny widok na dolinę
Monastyr św. Antoniego z Qozhaya
Nisko wiszące słońce oświetlało wszystko dookoła na głęboko żółty kolor. Niestety w górze pojawiły się ciemne grafitowe chmury. Robiło się już późno, a do końca mieliśmy jeszcze kilka kilometrów drogi i w dodatku pod górę na krawędź kanionu.
Szlak prowadził gęstym lasem lekko ponad dnem doliny. Zaczęło się mocno chmurzyć i zrobiło się szarawo. Droga dość mocno się zwęziła, musieliśmy przeciskać się pomiędzy krzakami i wielkimi liśćmi roślin. Przeszliśmy przez rzekę, po ciekawym rozwiązaniu architektonicznym, jak przymocowana drewniana drabina. Ścieżką zaczęliśmy wspinać się w górę. To chyba najtrudniejszy etap całej trasy. Wąską, krętą ścieżką, wijącą się bardzo stromo pod górę. O tej porze roku leżało tu dość dużo liści, więc było ślisko… i się zaczęło. Najpierw pokropiło, po czym zaczęło padać. Nie, nie padać, lać. Na mapie przed nami był teren nie osłonięty, więc postanowiliśmy przeczekać, pod skałkami, pośród drzew. Czas mijał, ale nie przestawało padać. Temperatura mocno spadła. Ruszyliśmy więc dalej, aby nie zastała nas noc. Po mokrych skałach, chwytając się konarów drzew, wydostaliśmy się z lasu do pierwszych zabudowań. Kilka domków stało wokół kościoła St. Mary the Assumption (p.w. Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny).
Byliśmy przemoknięci i zziębnięci, a deszcz nadal padał. Wtem, z jednego z domów wyłonił się starszy Pan i zaprosił nas do środka, abyśmy się u niego schowali i ogrzali. Oczywiście chętnie skorzystaliśmy. Monika dostała ciepłą i suchą bluzę. Porozmawialiśmy trochę, na ile się dało. Pan po arabsku, my po polsku, jakoś poszło. Miło się siedziało, ale to jeszcze nie koniec naszej drogi. Jak tylko przestało mocno lać, ruszyliśmy dalej.
Stromymi schodami na kolejne poziomy wioski, przez pole i kozie kupy i dotarliśmy do głównej szosy w Ehden. Zmęczeni po ośmiu godzinach dotarliśmy do kościoła św. Jerzego.
Gdy wchodziliśmy do kawiarni, przestało padać. Ciepła kawa była wspaniała – jak zresztą każda w Libanie. Niestety do Ehden nie kursują żadne regularne busy. Musieliśmy więc skorzystać z pomocy mieszkańców i prywatnym samochodem wróciliśmy do Bsharri.
Szlak Lebanon Mountain Trail
Nasza rada.
W internecie szlak jest dość dobrze opisany – www.lebanontrail.org. Niestety, nie znaleźliśmy mapy w wersji papierowej. Jedyną aktualną mapę szlaku (przynajmniej etapów 6-9) znaleźliśmy w Bsharri. Tam na styku trzech głównych ulic stoi tablica z aktualną mapą.
Bardzo istotne jest tu słowo „aktualną”. Przed wyjazdem przygotowywaliśmy się do tego trekkingu i pozbieraliśmy dostępne opisy i mapy. Okazuje się, że przebieg trasy na mapie, a w realu trochę się od siebie różnią. Najbardziej zbliżoną do rzeczywistości ma aplikacja mapy.cz – ale też nie do końca.
Nasza rada. Szlak jest bardzo dobrze oznakowany, więc trzymajcie się tego oznakowania. Nie kierujcie się na siłę aplikacjami i znalezionymi mapami. W miejscach, gdzie szlak na mapach odbiega od biało-fioletowych oznaczeń na trasie, to ZAWSZE wybierzcie, co pokazują znaki. Czytając opisy w internecie, zwróćcie uwagę, z jakiego roku jest ten opis. W ostatnim roku szlak został poprawiony, w kilku miejscach i przebiega inaczej. Wystarczy mięć zasadę, jak stoję przy znaku, to na pewno muszę zobaczyć kolejny znak. Znaki są co kilka lub kilkanaście metrów. Są one różne i nie zawsze oznaczają to samo co na naszych szlakach. Znajomość ich na pewno bardzo ułatwi orientację. Najważniejsze to szlak ma dwie wersje do wyboru, tędy nie idź.
Bsharri
Czytaj Bsiare, eng. Bsharri, fra. Bcharré, arab. بشرّي
To idealne miejsce na odpoczynek od gorącego wybrzeża. Zimą jest zasypane śniegiem i może być trudno dostępne. Znajdziecie tu mnóstwo małych pensjonatów i kwater, kilka restauracji, sklepy, wypożyczalnie rowerów, a zimą wyciągi narciarskie. Ładne miasteczko, szczególnie oglądane z pobliskich wzgórz, leży nad samą krawędzią Doliny Kadisha.
Już sam dojazd do miasteczka jest spektakularny. Prowadzą tu dwie drogi. Z zachodu przez góry Libanu z kierunku Balbeek. Ta droga przebiega przez wysokie przełęcze i przez pół roku jest nie przejezdna, dlatego nie jeżdżą tędy, regularne busy, choć akurat my tędy przyjechaliśmy. Druga droga ze wschodu, kręta, wijąca się, pod górę, wzdłuż krawędzi doliny. Tędy jeżdżą, co kilka godzin regularne busy z Bejrutu, Trypli czy Bydlos.
W okolicy możecie jeszcze zobaczyć „Las Bożych Cedrów”, jaskinię „Qadisha Grotto”, rezerwat „Horsh Ehden”, pospacerować po szlakach w tym górskich oraz pojeździć na nartach – ale o tym w naszym kolejnym wpisie >>>
* W państwie Liban biegną wzdłuż z północy na południe dwa pasma górskie. Środkiem góry Liban i na wschodzie góry Antyliban.
<<< zobacz też inne wpisy z Libanu >>>
<<< galeria zdjęć z Libanu >>>
Wasze komentarze
Jeden komentarzPhotopolis
lis 12, 2023Świetny artykuł. Byłem zachwycony, że trafiłem na ten wpis. Wielu osobom wydaje się, że posiadają rzetelną wiedzę na opisywany temat, ale niestety tak nie jest. Stąd też moje miłe zaskoczenie. Chciałbym wyrazić uznanie za Twój trud.
bylismytam
lis 12, 2023Dziękuję i zapraszam do lektury