Zamek, który ukazał się naszym oczom okazał się wielkim, gotyckim zamczyskiem ze swoją wielowiekową historią.
Dzisiaj kolejny już – trzeci – etap naszej pogoni za Hrabią Drakulą. Jesteśmy w miasteczku Hunedoara. Na pierwszy rzut oka ukazało nam się przemysłowe i zwykłe szare miasto. Nikt by nie pomyślał, że może ono w ogóle kojarzyć się z gotyckim zamkiem. Większość turystów omija je szerokim łukiem, nie będąc zupełnie świadomym co stracili. My jako wielbiciele podróży postanowiliśmy poznać i ten zakątek Rumunii.
Twierdza ta wielokrotnie zmieniała swoich właścicieli. W obecnej formie możemy ją podziwiać dzięki Królowi Węgierskiemu – Zygmuntowi Luksemburskiemu, który przejął zamek po śmierci ostatniego potomka z Rodu Andegawenów w XV wieku. Rozbudowy dokonał natomiast jego syn – Jan Korwin – stąd nazwa zamku Korwin (Castelul Corvinilor). Miasto jak i sam zamek przez lata rozwijały się, dzięki znajdującym się w okolicy złożom żelaza. Niestety za sprawą rządu komunistycznego w XX wieku i procederu wydobycia tego złoża na masową – wręcz gigantyczną – skalę, wspomniane miasto wygląda jak jedna wielka zamknięta fabryka stali, kompletnie nie pasująca do tego historycznego miejsca.
Uwagę może przykuć fakt, że w herbie zamku dostrzec można kruka z pierścieniem w dziobie. Co ciekawe – taki sam herb nosił nasz poeta Jan Kochanowski. Mimo że zarówno Kochanowski jak i właściciele zamku są spod tego samego herbu Korwin, to jak na razie nie udało się dopatrzyć między nimi podobieństw.
Nad każdym zamkiem ciążą koleje losu i legendy. Także w tym przypadku historia nie była łaskawa. Zamek w Hunedoarze posiada aż trzy legendy. Pierwsza powiązana jest z herbowym krukiem i pierścieniem. Kolejna dotyczy 30-to metrowej dziedzińcowej studni zamkowej. Trzecia zaś, ta która przywiodła nas do tego miejsca, związana jest ze wspominanym wcześniej Hrabią Drakulą czyli Vladem Palownikiem i więzieniem go w tutejszych lochach.
Zamek ekscytuje i elektryzuje nas już od samego początku. Wita nas przepięknym, ale jakże tajemniczym i obiecującym, długim, drewnianym mostem nad szeroką fosą. Z każdym krokiem robi się coraz ciekawiej… Zamek z zewnątrz jest stylowo odremontowany co pozwala zachować jego historyczne piękno. Całość otoczona potężnym murem obronnym, przygotowanym na każdą ewentualność. Mimo, że początek naszego zwiedzania okazał się deszczowy, tym razem aura postanowiła być dla nas łaskawa i w czasie gdy dochodziliśmy do zamku naszym oczom ukazały się pięknie osłonecznione stare mury.
Cały zamek otoczony jest licznymi masywnymi wieżami i wieżyczkami, w przeróżnych kształtach ze szpiczastymi dachami. Jak zwykle mogłem liczyć na kreatywność Magdy, która nazwała te szpiczaste dachy – „Drakulkami”. Każda z nich dodatkowo nosi inną nazwę: Capistrano, Niezamieszkana, Wieża Bębniarzy, Muszkatowa, Biała, Stara Wieża, Nowa Brama.
Nje Boisia („Nie bój się”) – tak wita nas kolejna pięciokondygnacyjna wieża, dobudowana do zamku za pomocą długiej galerii. Z niej można podziwiać całą okolicę, jednak ta nie jest zbyt atrakcyjna z powodu otaczającego zamku miasta. W wypadku zagrożenia, budowniczy zamku przemyśleli dokładnie strategię obrony. Z wieży przez wąskie okna można było prowadzić ostrzał okolicy, a w przypadku jej zdobycia odciąć dojście przez zniszczenie drewnianej kładki, łączącej obie budowle. Kładka ta funkcjonuje do dzisiaj, a pokonanie jej jest dla niektórych nie lada wyzwaniem.
xxxxxx
Klimatu historycznego dodają kamienne, surowe ściany dziedzińca. Do dalszego zwiedzania zachęcają kolejne odkrywane przez nas atrakcje, którymi są między innymi liczne komnaty, schody, wieżyczki, mostki (których podobno jest tu ponad 40). Poprzez to, że można wejść praktycznie wszędzie, czuliśmy się niemalże jak w dawnych czasach. Dodatkowych atrakcji dodaje kamienisty dziedziniec. Nad nią widnieją dwupiętrowe krużganki, zakończone na piętrze przepięknymi witrażami.
Głównym pomieszczeniem zamku jest dwunawowa sala rycerska, ukazująca ogrom budowli oraz świadcząca o panującym tu władcy. Jednak sal, które miały tu swoje specjalne przeznaczenie jest znacznie więcej. Zobaczyć tu można salę tortur, piwnice czy tarasy. Zbiory nie powalają na kolana, ale przy ogromie i zawiłości samego zamku nie jest to aż tak bardzo odczuwalne. Uroku dodaje jeszcze jeden aspekt, a mianowicie na samym dziedzińcu słychać muzykę graną na żywo. W związku z tym, że zamek ten jest słabo promowany zjeżdża tu stosunkowo niewielu turystów – zupełnie inaczej niż w Branie.
To już ostatnia część naszych poszukiwań związanych z Hrabią Drakulą, choć miejsc tych w Rumunii jest znacznie więcej. Świadczyć może o tym fakt, że prawie każde miasteczko w ramach swojej promocji dorobiło się legendy związanej z Palownikiem. Każdego dnia odkrywaliśmy kolejne ślady i etapy podróży podążając za słynnym Drakulą. Z każdym dniem robiło się coraz ciekawiej, a sama legenda Hrabiego przybliżała nas do historii tego bardzo ciekawego i malowniczego kraju
Porady praktyczne.
Najlepszy dojazd jest z miejscowości Deva najlepiej busmem (7 lei), który kursuje tu co piętnaście minut, następnie 15 minut pieszo. Do zamku prowadzą tablice informacyjne i nie problem tam trafić z dworca czy drogi głównej. Koszt wstępu to 20 lei.
Poza zamkiem, to przemysłowe miasto nic ciekawego nie oferuje. No może poza „ciekawymi socjalistycznymi” freskami na ścianie brudnego, dworca głównego.