Góra Synaj – Góra Mojżesza (arab. جبل موسى = Dżabal Musa, hebr. הר סיניr), 2285 m.n.p.m. jak przekazują święte księgi wszystkich najważniejszych religii monoteistycznych (żydowskich, chrześcijańskich i muzułmańskich), to mityczne miejsce gdzie ojciec tych religii (jeden z proroków) o imieniu Mojżesz otrzymał od Boga tzw. „tablice z dziesięcioma przykazaniami”, które są podstawą prawną tych religii. Zostało to opisane w Starym Testamencie, który pamiętajmy jest wspólny i jednakowy dla Żydów, Chrześcijan i Muzułmanów. Jest to miejsce, które przyciąga wierzących jak i niewierzących z całego świata. Jeśli ktoś wierzy to może odczuć tu więź łączącą człowieka z Bogiem, jeśli ktoś nie wieży to na pewno zauroczy się magiczną atmosferą i pięknymi widokami tak podczas wschodu słońca jak i w dzień.
O pierwszej w nocy podjechał po mnie zamówiony transport. Kierowca egipski, jak na araba przystało, ledwo zdążyłem zamknąć drzwi, ostro ruszył, a ja wpadłem na fotel. Zanim dobrze się usadowiłem w ciasnym i dziurawym fotelu, już zatrzymał nas pierwszy patrol wojskowy, tuż na rogatkach miasta. Standardowa kontrola dokumentów i samochodu. Takie kontrole powtarzały się praktycznie na rogatkach każdej miejscowości. Co skutecznie uniemożliwiało choć małą drzemkę o tak wczesnej porze. Kierowca też dawał co chwilę powody do tego, aby podnosić mi adrenalinę swoją beztroską i forsowną jazdą przez pustynię.
Za oknem, ciemno i niewiele było widać, oprócz momentów kiedy zbliżaliśmy się do miasta czy posterunku. Każdy posterunek wyglądał praktycznie tak samo i nie bardzo wiem w jaki sposób miał on powstrzymać ewentualnych nieproszonych gości. Mały budynek bez szyb w oknach, jeden samochód wojskowy, jeden ciężki karabin maszynowy i kilka kałasznikowów uzbrojonych w żołnierza egipskiego. Tak to raczej żołnierz był dodatkiem do karabinu. Po trzech godzinach kręcenia się pod górkę i z górki, po pustyni i w górach oraz oczywiście kilku postojach mojego kierowcy na papierosa byliśmy na miejscu w miejscowości Święta Katarzyna (سانت كاترين – Qesm Sharm Ash Sheikh ).
Każda grupka dostawała swojego przewodnika, z reguły młodego chłopaka w sandałach i ciepłym swetrze. Okazał się on oczywiście kompletnie bezużyteczny. Szedł tylko obok, nie zwracając na nikogo i na nic uwagi. Zabłądzić się tu nie da, bo jest tylko jedne szlak i jeden cel. Na dodatek nie jestem sam tylko wokół idą jeszcze inne grupki, też w tym samym kierunku. Wszyscy pracujący w tej okolicy to Beduini, lud koczowniczy z okolicy. Władze, aby zapewnić tym ludziom jakiś dochód, dały tylko im monopol na oprowadzanie turystów i wynajem wielbłądów. Chwilę później obok nas znalazła się duża grupa Beduinów z stadem wielbłądów. Każdy zachwalał swojego wielbłąda, jak to szybko i wygodnie dowiezie na szczyt. Oczywiście za „niewielką” opłatą. Ponieważ moim celem było wejście na własnych nogach, co oczywiście nie jest żadnym wyczynem, ruszyłem przed siebie. Jeszcze przez kilkaset metrów mijałem stojące wzdłuż drogi wielbłądy. Były ich całe stada. Sam wielbłąd z bliska, szczególnie tak wychudzony, jak te w dolinie Wadi al-Dajr to nie jest zachwycający widok. Same kości pokryte grubą skórą, z której zwisają kępy sierści i wielki łeb w kółko przeżuwający.
Droga na szczyt trwa około dwóch godzin. Nie jest ani trudna, ani stroma. Wije się wzdłuż czerwonego, skalnego wąwozu Wadi al-Dajr. Idąc w ciemnościach, otoczony wielkimi górami i przysłonięty gwieździstym niebem, człowiek zaczyna zastanawiać się nad ogromem świata, jednocześnie odczuwając siłę otaczającej go „mocy”. Drogę pokonywaliśmy niczym pątnicy przed wiekami. Przed sobą ku górze i za sobą w dole widziałem tylko co jakiś czas małe jasne światełka innych podążających w tym samym kierunku. Jedynie co jakiś czas medytację przerywa głos Beduina w każdym chyba języku, proponujący wielbłąda, coś do picia czy jedzenia. Jest też kilka ledwo stojących chatek oraz Jaskinia Eliasza, w której ten podobno się ukrywał. W końcu docieram do końca szerokiego szlaku, tu zaczynają się chody. Konkretnie 750 schodów. W połowie schodów trzeba przejść przez kamienną „Bramę Wiary”.
Wielbłądy na Górze Synaj czekają na turystów.
Na szczyt dotarłem gdy jeszcze było ciemno, około czwartej rano. To nie przypadek, że wchodziłem w nocy. Specjalnie tak zaplanowałem, aby ze szczytu zobaczyć piękny wschód słońca. Takich jak ja tego ranka było jeszcze kilkanaście osób z całego świata. Ciemności rozświetlał nam księżyc, również nasze oczy przyzwyczaiły się do małej ilości światła. Mimo, że byliśmy na pustyni w nocy i na wysokości ponad dwóch tysięcy metrów było zimno. Maksymalnie klika stopni powyżej zera. Ubrałem kurtkę, którą miałem z sobą i usiadłem przy ścianie niewielkiego budynku, który jest na szczycie (później okazało się, że są dwa). Zaradni Beduini wypożyczali za kilka dolarów, ciepłe koce z wielbłądziej wełny. Szczyt ma jakby kilka poziomów, na których przez wieki postawiono kilka maleńkich budowli. Jest tam dość dużo miejsca.
Wschód słońca nad Górze Mojżesza.
Siedziałem tak czekając na pierwsze promienie słońca. Co chwilę przysypiając. Jednak zimno nie dawało mi o sobie zapomnieć i co chwilę się budziłem. W pewnym momencie za swoimi plecami usłyszałem cichą modlitwę. Ktoś jakby recytował, jak by śpiewał coś w niezrozumiałym dla mnie języku. Trochę mnie to zdziwiło bo obok nie było nikogo widać. Wstałem i zauważyłem na ścianie za swoimi plecami małe okienko. Podciągnąłem się do niego i wewnątrz ukazała się mistyczny obraz.
Dwóch starszych muzułmańskich mnichów klęczało na kucka w blasku świec i odprawiało jakieś modlitwy. Widok i atmosfera panująca w tym miejscu była nie do opisania. Po chwili zza dalekich szczytów zaczęło wyłaniać się wielkie czerwone koło. Doświadczeni mnisi dokładnie wiedzieli kiedy zacznie wschodzić słońce i nie potrzebowali do tego zegarka. Słońce powoli rozświetlało swoim blaskiem i żółto-czerwoną poświatą pobliskie szczyty, a by z każdą kolejna chwilą oblać ciepłym promieniem coraz większą przestrzeń. Niebo początkowo było lekko zamglone. Po kilku minutach wszystkie okoliczne skały rozświetliły się na czerwono, a te widoczne daleko w oddali były bardziej szare.
Dolina Wadi al-Dajr – widok z Góry Synaj
Teraz dopiero widać jak jestem wysoko, ile jest dookoła innych osób i co tak naprawdę znajduje się na szczycie. Oprócz wspomnianego już maleńkiego meczetu muzułmańskiego, troszkę poniżej stoi maleńki kościółek chrześcijański, greckokatolicki. Chwilę po wschodzie słońca i gdy umilkły modły muzułmanów, z kościoła rozległy się spokojne i ciche modlitwy. Doniosłe męskie głosy ponownie nadały nastrój podniosłej atmosferze.
Szybko zaczęło robić się ciepło. Już po kilkunastu minutach było na tyle ciepło, że zdjąłem kurtkę, a po kolejnych kilkudziesięciu zaczęło się robić gorąco i parno. W końcu to pustynia. Skały bardzo szybko się nagrzały i wszelkie drobinki zgromadzonej przez noc rosy zaczęły parować. Powietrze zrobiło się gęste i zamglone, rozmywając widoki w oddali. Mimo to widok był zapierający dech w piersiach. Piękne, czerwone, poszarpane skały, piętrzyły się nad doliną i sąsiednimi dolinami. Wszystko w odcieniach czerwieni, brązu. Góry na horyzoncie wydawały się nie mieć końca. Z południowego wchodu tuż obok widać było trochę wyższy szczyt Góry Święta Katarzyna (2629m n.p.m.) jest to najwyższy szczyt Półwyspu Synaj. Cała okolica znajduje się na terenie Parku Narodowego Saint Katherinae (محمية سانت كاترين).
Jedyną oznaką cywilizacji była widoczna, ciągnąca się w dół wąska ścieżka, skręcająca to w lewo to w prawo. Po której co kawałek schodziły pojedyncze osoby lub małe grupki.
Ruszyłem powoli w dół. Droga powrotna tak jak się spodziewałem była stromsza, ale bez przesady. Setki lat zdobywania tej góry przez wiernych sprawiły, że szlak jest prosty i dostępny praktycznie dla każdego. Gdy skończyła się bardziej stroma i zaczęła szeroka droga, znowu co kawałek stały lub leżały pojedyncze wielbłądy, często bez swoich opiekunów. Wielbłądy jak i ludzie miały różny charakter. Jedne grzecznie leżały z boku, inne tarasowały drogę, nie reagując na próbę ich przesunięcia. Znalazły się i takie które nachalnie domagały się czegoś do jedzenia, a w przypadku odmowy próbowały „uszczypnąć” zębami lub swoimi długimi wargami. Obojętnie na którego się trafiło było to wspaniałe doświadczenie dla człowieka z miasta, który głownie widuje psy i gołębie.
Teraz w pełnej okazałości mogłem podziwiać piękną dolinę i otaczające je szczyty, które w nocy były kompletnie niewidoczne. W oddali co jakiś czas było widać kolejny cel do którego zmierzałem, czyli klasztor, a w zasadzie monastyr Świętej Katarzyny. Monastyr ponieważ był on obrządku wschodniego. Uważany jest za najstarszy klasztor (monastyr) na świecie. Teraz droga wiodła już bardzo szerokim i utwardzonym szlakiem, wzmacnianym co jakiś czas murkami. Klasztor w kierunku którego zmierzałem , leży u wyjścia z doliny. Pionowe skały dochodzą praktycznie do samych murów. Klasztor jak większość budowli wczesnośredniowiecznych otoczony jest wysokim i grubym murem, bardziej przypomina twierdzę niż klasztor. W tych surowych warunkach i tak nieprzyjaznej przez wieki okolicy musiał on pełnić te wszystkie role jednocześnie. Mury wykonane z ciosanych kamieni zlewały się z otaczającymi go górami, tworząc harmonijną jedność.
Półwysep Synaj – Monastyr Świętej Katarzyny.
Tutaj było już dość dużo ludzi czekających na otwarcie bramy, oprócz osób schodzących jak ja z szczytu, dojechały jeszcze liczne autobusy z nowymi turystami chcącymi zwiedzić tą na pewno wielką gratkę turystyczno-historyczną. Obecnie Monastyr prawnie należy prawosławnych greków. Kazała go zbudować około roku 300 n.e. żona cesarza Rzymskiego Katarzyna (matka cesarza Konstatyna, który podobno jako pierwszy cesarz przeszedł na chrześcijaństwo i to pod jego nadzorem zostały wybrane u uznane za kanoniczne ewangelie Nowego Testamentu). Stąd jego nazwa.
Jedną z większych atrakcji tego miejsca jest słynny krzew gorejący. Ten sam na tle którego, Mojżeszowi ukazał się Bóg i kazał iść na górę (wg. Księgi Wyjścia – Stary Testament). Ciekawostka związana z tym krzewem jest to, że ten gatunek nie rośnie nigdzie indziej na świecie. Nie da się też wyhodować nowej sztuki gdziekolwiek indziej.
W kaplicy Przemienienia Pańskiego – podobno najstarszej na świecie, można zobaczyć oryginalne kolumny i nawę oraz szczątki mnichów którzy tu wcześniej zamieszkiwali.
Na terenie klasztoru znajduje się jedna z najstarszych i najcenniejszych bibliotek (nie udostępniona dla turystów) z manuskryptami.
Półwysep Synaj – Monastyr Św. Katarzyny – krzew gorejący.
Byłem już trochę zmęczony i nie ukrywam głody. W pobliżu jest miejscowość a jak by inaczej Saint Katherine (مدينة سانت كاترين) i tam miał na mnie czekać kierowca. Jednak do jego przyjazdu była jeszcze prawie godzina, to dobra okazja aby skorzystać z oferty przydrożnej restauracji. Oczywiście słowo „restauracja” jest w dużym cudzysłowie. Jednak to właśnie w takich miejscach można poznać regionalną kuchnię i zwyczaje. Tak też było tym razem.
Była to cudowna wyprawa tak dla ciała, ducha jak i umysłu.
Wasze komentarze
Jeden komentarzKate Tmpest
sty 16, 2016Sky is the only limit! Trzymajcie tak dalej, inspirujcie swoimi podróżami
bylismytam
sty 17, 2016Dzięki
Waldek
paź 10, 2016Dla takiego wschodu słońca na historycznej górze warto ,,wdrapać,, się na górę, znieść niewygody nocnego czuwania w oczekiwaniu na spektakularny widok- o duchowych przeżyciach nie wspomnę. Pozdrawiam.
bylismytam
paź 10, 2016Prawdę mówiąc to nie trzeba się za bardzo wspinać, bo góra nie jest stroma. Niemniej trzeba wstać czekać, iść i czekać w dość chłodną noc, ale warto.
Pawel | dziennikipodrozne
lut 1, 2017Miałem okazję odwiedzić monastyr Świętej Katarzyny w 2010 r. – robi niesamowite wrażnie. Ale chyba jeszcze większe wrażenie robią krajobrazy, które można obserwować jadąc autem ze Świętej Katarzyny na wybrzeże, do Sharmu…
bylismytam
lut 2, 2017Tak niesamowity krajobraz. Szczególnie te pustki. Brak ludzi i jakiegokolwiek życia. Tylko co jakiś czas punkty kontrolne.