Papua i Melanezja pewnie prawie nikomu te nazwy nic nie mówią. Tak jak mało kto wie gdzie to państwo i region leżą. Dla zwykłego turysty wydawało by się, że, jest to jeden z tych krajów, do których nie da się dotrzeć. Daleko, trudno z połączeniami i sam kraj jakiś taki „dziki”. Nam też się tak wydawało. Jednak przy odrobinie szczęścia udało nam się dotrzeć do tego ciekawego kraju, jakim jest Papua-Nowa Gwinea.
Papua-Nowa Gwinea to jedno z najbardziej niedostępnych państw na świecie.
Turystów jest tu jak na lekarstwo. Wyspa raczej nie zalicza się do popularnych destynacji wakacyjnych, a biały człowiek nadal jest tam dość dużą ciekawostką. Jedną z przyczyn jest między innymi zła opinia o bezpieczeństwie na wyspach. Kraj ten na swój sposób się rozwija i niestety wchłania coraz więcej tak zwanej „cywilizacji”, co nie wychodzi mu na dobre. Na Papuę, która była niemiecką kolonią, najłatwiej dostać się z Australii lub Singapuru. Jedyne międzynarodowe lotnisko jest w stolicy kraju Port Moresby, przez które i my tam dotarliśmy.
Paga Hill najnowsza część Port Moresby
Port Moresby to średniej wielkości miasto, choć liczy ponad trzysta tysięcy mieszkańców. Można go wyraźnie podzielić na większą, starą cześć, z niską, raczej prymitywną zabudową. Bardziej slamsowatą, brudną, bez asfaltowych dróg i dość ciemną oraz niewielki skrawek (Paga Hill), który jest namiastką nowoczesnej stolicy, gdzie jest kilka wieżowców, nowoczesnych hoteli, port, czy nawet dwupasmowa droga. Dookoła tej części na wzgórzach poprzyklejane są nowe osiedla dla zamożniejszych mieszkańców. My mieliśmy okazję mieszkać w obydwu częściach. Pierwsza ma klimat, ale ta druga jest bezpieczniejsza.
Slamsy lub raczej przeciętna dzielnica w Port Moresby.
Port Moresby nie jest zbyt atrakcyjne dla turysty, nawet byśmy powiedzieli, że jest odstraszające. Mnóstwo szwendających się, ludzi bez pracy. Prywatne domy otoczone wysokimi murami, nie rzadko za drutem kolczastym. W sklepach turysta raczej nic nie kupi. Hoteli mało, w niskim standardzie, ale za to są drogie lub bardzo drogie. Podobnie prywatne kwatery. Restauracji jak na lekarstwo. Fast foody mało atrakcyjne. Jedynie w dzielnicy handlowej Boroko można coś zjeść, ale przede wszystkim kupić trochę ręcznie robionych pamiątek. Pamiątki to bardzo mocny akcent całej wyspy, na szczęście nie zalała ja jeszcze fala tandety z Chin.
Papuasi, głowni mieszkańcy Papui-Nowej Gwinei mają bardzo specyficzny wygląd. Przez co dwójka białasów takich jak my, bardzo rzucała się w oczy. Praktycznie wszyscy mieszkańcy tak mężczyźni, jak i kobiety są bardzo duzi, potężni. Mają bardzo ciemną karnację skóry, szerokie nosy. Wyglądają jak zawodowi pięściarze wagi ciężkiej. Do tego często czerwone usta od betelu (o betelu czytaj w innym naszym wpisie o pobliskich Wyspach Salomona). Do tego ich głośność i energiczność powodowały, że ludzie ci wydawali nam się niebezpieczni. Dlatego przez pierwsze dni, zanim się przyzwyczailiśmy, nie ukrywamy, że czuliśmy się między nimi nieswojo. Na tyle, że nie odważyliśmy się na ulicy wyjąć aparatu, aby robić zdjęcia. Dodatkowym problemem był ich język „angielski”, który oczywiści wcale nie jest angielski. Jest to tak zwany „tok pisin” rodzaj języka pidgin (uproszczona mieszanka kilku języków, na podstawie angielskiego). Oni upierają się, że to angielski i dziwią się, nieraz nawet złoszczą, że nie potrafimy ich zrozumieć. Trzeba dodać, że w tym kraju istnieje największa liczba niezależnych języków i jest ich około 850 (nie mylić z dialektami czy gwarą).
Takich Papuasów dzisiaj najszybciej spotkamy na festiwalach lub pokazach dla turystów.
Dworzec autobusowy – bardziej realny obraz Papui – wszędobylski „syf”.
Na szczęście szybko przekonaliśmy się, że ich fizyczność jest w odwrotnością do ich usposobienia i charakteru. To bardzo mili i uczynni ludzie. Chętnie pomagają, na ile umieją lub nie umieją. Na ulicy raczej sami nie zaczepią, aby pomóc, ale w grupie czy w miejscu publicznym nie mają już z tym problemu.
Pasażerowie w busie – komunikacja miejska w Port Moresby
Turystyka na Papui-Nowej Gwinei jest, delikatnie mówiąc skromna. Nie znaczy, że nie ma co tu oglądać. Wręcz przeciwnie. Jest to jednak dość trudno dostępne, a co za tym idzie drogie, bardzo drogie. Oczywiście największym skarbem wyspy jest przyroda. Przyroda w miarę jeszcze nie zniszczona, niedostępna. Niestety ta niedostępność jest czynnikiem powstrzymującym turystykę. Między większymi miastami w zasadzie nie ma dróg. A przejazd z jednej strony wyspy na drugą jest fizycznie niemożliwy. Przez dżunglę nie ma drogi. Jest wytyczony szlak pieszy, ale dość niebezpieczny i bardzo długi, realny tylko z przewodnikiem. Jedynym sposobem dotarcia jest samolot lub łódź, bo małych portów i lotnisk jest dużo. Jednak dla turystów bez dużego zasobu gotówki, w zasadzie niedostępne. Mimo że, PNG to biedny i teoretycznie tani kraj, to nieliczne firmy pomagające turystą żądają bardzo wysokich opłat, na które stać tylko nielicznych. Do tego trzeb mieć dużo czasu, bo dotarcie w głąb wyspy jest dość czasochłonne, nawet z wykwalifikowanym przewodnikiem
Jedna z ważniejszych dróg na Papui-Nowej Gwinei
PNG oferuje naprawdę olbrzymią różnorodność doznań. Piękne widoki, góry, dżunglę i oczywiście zwierzęta. Z pięknym „rajskim ptakiem” (łac. Paradisaeidae, pol. cudowronek) na czele, który jest symbolem Papui-Nowej Gwinei. Ptaka tego obecnie mocno przetrzebionego, rzadko już można spotkać i jest on w pełni chroniony prawnie.
Symbol Papui-Nowej Gwinei – ptak rajski (łac. Paradisaeidae, pol. cudowronek)
Sami nie byliśmy w stanie zorganizować sobie wyprawy daleko w głąb wyspy, dlatego wybraliśmy się do Parku Narodowego Varirata. Oczywiście nie jeździ tam żadna komunikacja, wiec my w jedną stronę zostaliśmy zawiezieni przez naszego gospodarza, a z powrotem jak to bywa, wróciliśmy na stopa. Takie spontaniczne łapanie okazji jest jednym najciekawszych doświadczeń.
Park jest wspaniały. Ma kilak wytyczonych szlaków. Wytyczonych na mapie, bo w rzeczywistości idzie się raczej na czuja. Widzieliśmy tam mnóstwo zwierząt, w miarę naturalnym środowisku. Kazuary, liczna papugi, tukany, krokodyle, puchatego kangura drzewnego, całe stada nietoperzy. Do tego piękne widoki na góry i wsie.
W Port Moresby jest ciekawostka związana pośrednio z Polską. Przy głównej ulicy Paga Hill jest wybudowany piękny nowy kościół, stylem przypominając papuaską łódź. W koście tym, w roku 2001 mszę odprawił papież Jan Paweł II. Na tą pamiątkę w kościele stoi duża rzeźba „naszego„ papieża. Większość Papuasów żyjących w miastach to chrześcijanie.
Wasze komentarze
Jeden komentarzpopo
kwi 29, 2024Ile wydaliście kasy przez jak długi czas? czy można liczyć na polskich misjonarzy w podróży?
bylismytam
kwi 30, 2024Nie wydaliśmy dużo. Nie pamiętam ile. Tam jest taki problem, że albo masz dużo kasy i zwiedzasz samolotem, albo dużo czasu i zwiedzasz łodzią. My nie mieliśmy ani jednego ani drugiego więc mało się ruszaliśmy w głąb wyspy. Co do misjonarzy nie spotkaliśmy.