Rangkul – wioska, gdzie życie toczy się wysoko i daleko pośród pustkowi gór Pamiru. Miejsce, gdzie kończy się mapa, przesuwają granice, zasady ustala natura. Podróż rowerowa, spotkanie z surowym pięknem świata, który uczy pokory i zachwytu.
Świt nad Pamirem
Z Murgobu (tadz. Мурғоб) wyjechaliśmy o świcie, gdy pierwsze promienie słońca ledwie zaczynały muskać brunatne zbocza gór. Powietrze było ostre i rześkie. Wschodzące słońce rozlewało złoty blask po pustych przestrzeniach Pamiru. Dziurawy asfalt skończył się po kilku kilometrach, ustępując miejsca drodze z kamieni i pyłu.
Po około piętnastu kilometrach zjechaliśmy z głównej trasy małym, zniszczonym mostkiem. W zasadzie, gdyby nie kilka ułożonych kamieni i ledwie widoczne ślady opon, nikt nie powiedziałby, że dalej w ogóle jest droga i gdziekolwiek prowadzi.
Świt nad Pamirem w okolicy miasta Murgub
„Święta” granica, której już nie ma
Ku naszemu zaskoczeniu trafiliśmy w miejsce, o którym wcześniej nie mieliśmy pojęcia – dawną granicę między ZSRR a Chinami. Na zdewastowanym betonowym monumencie widniał napis w języku rosyjskim:
„ГРАНИЦА СССР СВЯЩЕННА И НЕПРИКОСНОВЕННА”
„Granica ZSRR jest święta i nienaruszalna.”
Dziś po granicy nie zostało nic — tylko wiatr, kamienie i cisza. Historia zmieniła linie na mapie, ale nie zatarła ich w pamięci. Jeszcze trzydzieści lat temu ten obszar był pilnie strzeżony, niedostępny. Dziś pozostał po niej tylko wiatr i wspomnienie. Patrząc na ten monument pośrodku niczego, trudno nie poczuć symbolicznego ciężaru tych słów — granice imperiów, które miały być wieczne, zniknęły, a góry Pamiru wciąż trwają niewzruszone.
„Granica ZSRR jest święta i nienaruszalna.”
Dolina Rangkul
Dolina była szeroka, płaska i niemal pusta, otoczona wysokimi szczytami Pamiru. Gdyby nie kurz, kamienie, wiatr, wysokość i piekące słońce można by powiedzieć, że mieliśmy całkiem przyjemną jazdę. W okolicy nie było widać żywej duszy, jedyne oznaki ludzki to ślady kół na drodze i pozostałości po starych drewnianych słupach energetycznych. Dookoła wszytko wysuszone przez słońce. W oddali za to pięły się olbrzymie góry Pamiru z ośnieżonymi szczytami.
Po jakimś czasie w oddali pojawiła się biała plama z ciemnogranatowym oczkiem pośrodku. To jezioro Shurkul (tadż. Шоркуль) – to pierwsze z jezior w dolinie. Kiedyś było to dość duże jezioro, niestety ze względu na kurczące się lodowce i mniejszą ilość wody, większość jeziora wyschła, pozostawiając grubą jasną skorupę soli.
Kilka kilometrów dalej jest drogie jezioro Rangkul (tadż. Рангкуль) wygląda na dużo większe. Były one kiedyś podobnej wielkości, obecnie w tym zostaje więcej wody. Jeziora te to strefa endorheiczna, zamknięty obieg wody, gdzie wszystko, co spada z nieba, zostaje uwięzione w dolinie i nie odpływa.
Klimat Doliny Rangkulu to skrajnie sucha, chłodna pustynia wysoko w górach. To długie, mroźne zimy, krótkie, chłodne lata i bardzo silne wiatry, które rzeźbią krajobraz, a brak drzew sprawia, że nic nie chroni przed słońcem. Zimą jeziora całkowicie zamarzają, a brak ryb rekompensują bogate chmary owadów wodnych, które uzupełniają łańcuch pokarmowy ptaków. Wreszcie spotkaliśmy pierwszych ludzi. Kilka jurt i rozpadające się zagrody pasterskie. Kozy, owce, gdzieniegdzie jaki i wielbłądy.
Niewiele roślin jest w stanie przetrwać skrajne warunki
Słońce zaczęło powoli zachodzić i barwić góry na pomarańczowo, kiedy rozbijaliśmy namioty przy jednej z opuszczonych zagród. Nagle, z daleka, zobaczyliśmy kurz i sylwetkę nadjeżdżającego pojazdu. Stary, zdezelowany ZiŁ. Przyznam – przez moment zrobiło się nieswojo. Z samochodu wysiadła kobieta i mężczyzna, twarze ogorzałe, spalone słońcem. Okazało się, że zobaczyli nas z daleka, są pasterzami i wracali właśnie do domu. Podjechali specjalnie, aby poczęstować nas jogurtem z mleka jaka. Gęsty, lekko słodki, wyjątkowo smaczny i pożywny
Zachód słońca nad doliną Rangkul
Poranek był cichy, lekko zamglony. Spokojna tafla jeziora odbija jak lustro wysokie góry, pasma Sarykol. Mimo że wszędzie dookoła był tylko szaro rudawy piach, kamienie i skały, wzdłuż brzegów jeziora ciągnie się wąski pas trzciny, w którym pomieszkują teraz o poranku widoczne ptaki. W oddali kilku mieszkańców ścinało trzcinę i układało ją w sterty. To codzienność tutaj – brak paliwa zmusił ludzi do palenia wszystkiego, co da się zebrać: trzciny, suszu, a nawet tereskenu – powoli rosnącego krzewu stepowego. Skutek? Coraz większe pustynnienie i erozja.
Jezioro Rangkul w tle pasma Sarykol
Droga początkowo bardzo szeroka, niemal wielopasmowa polna autostrada, po pewnym czasie zwęziła się przez zarastającą dookoła grubą sztywną trawą sięgająca do kolan. Niestety jeżdżące tędy samochody terenowe spowodowały, że droga stała sie jedną wielką tarką z muldami co kilkanaście centymetrów. Jechaliśmy po wybojach, kilometr, dwa, pięć …. ręce mieliśmy już tak obolałe od ciągłych drgań, że w końcu zdecydowaliśmy się jechać obok „drogi” po trawiastym stepie, gdzie dawał sobie radę znacznie lepiej niż samochód.
W pewnym momencie minął nas nawet autobus zostawiając za sobą olbrzymie tumany kurzu.
Rangkul
Gdy słońce było już wysoko na niebie i prażyło mocno, do tego wysokość trzech tysięcy ośmiuset merów nad poziomem morza nie była bez znaczenia, w oddali zobaczyliśmy, najpierw wierzę wojskową, później zarysy zabudowań. To był nasz cel wioska Rangkul (tadż. Рангкуль) położona pośród górskiego pustkowia niemal, że dachami sięgając nieba.
Wioska Rangkul jest niewielka. Przy wjeździe ogrodzona jednostka wojskowa z wysoką wieżą obserwacyjną i uzbrojonymi żołnierzami. Dookoła budynki z kamieni i błota, wewnątrz murowe, a nawet niektóre otynkowane. Dwa sklepy, szkoła, maleńki ośrodek zdrowia. Na środku niewielki meczet. Wszędzie słupy z prądem, co dziwne, bo po drodze owszem były słupy, ale bez przewodów. Najważniejszym punktem wsi była pompa, pobudowana ze środków pomocy międzynarodowej. Stała do niej kolejka dzieci, które po kolei pompowały i napełniały wiadra i kanki wodą, które zanosiły do domu.
Wioska Rangkul – dzieci przy pompie
Oczywiście momentalnie byliśmy największą atrakcją. Nie co dzień pojawiają się tu turyści tym bardziej na rowerach. Najpierw jak zwykle zbiegły się dzieci. Warunki życia mieszkańców są ascetyczne i dyktowane przez przyrodę, wysokość oraz izolację.
Wioska Rangkul – dzieci najszybciej nawiązują kontakt
Wioska i jej okolice to teren sporny między Tadżykistanem a Chinami. Jeszcze do końca czasu ZSRR wioska należała do Chin. Za czasów początków niepodległości Tadżykistanu była w strefie niczyjej i zdarzyły się tu drobne potyczki wojsk chińskich i tadżyckich. Od 2011 roku po podpisaniu umowy, Chiny zajęły większość spornego terenu. Wioska i dolina Rangkul jako jedna z niewielu została przekazana Tadżykistanowi. Jednak tutejsi mieszkańcy to nie Tadżycy, a Kirgizi pamirscy.
Rangkul to wieś przygraniczna w regionie Gorno‑Badachszan (GBAO) (Gorno-Badakhshan Autonomous Region) – więc teoretyczne aby tu wjechać trzeba mieć specjalne pozwolenie (obecnie można je wrobić wraz z wizą). Nas nikt nie sprawdzał.
Wiejące wiatry i wszędobylski pył ostro dały nam się w kość
Wieczorem, kiedy odjeżdżaliśmy, wiatr znów się wzmógł. Kurz wciskał się w każdy zakamarek. Temperatura spadła o kilkanaście stopni w kilka chwil. Schroniliśmy się w małej lepiance z kamieni, błota i … zwierzęcego nawozu. Domek nie miał szyb w oknie, trochę śmierdział, ale był suchy i miał dach.
Mała lepianka pasterska to idealne miejsce na nocleg
Rangkul to nie jest miejsce, które się „zwiedza”. To miejsce, które się „przeżywa”. Surowe, piękne, wymagające pokory. To kraina ludzi, którzy potrafią przetrwać tam, gdzie inni nie mieliby odwagi pojechać. W tej ciszy, w tym bezkresie, kryje się coś, czego nie da się znaleźć nigdzie indziej – spokój, pokora i świadomość, że człowiek to tylko drobina wobec otaczającego świata.
Mapa
Zobacz też nasze inne wpisy z z Pamiru
Pamir – rowerem na dach świata I Sary Tash – u wrót Pamiru I Pamir – twarze w obiektywie I Rangkul – tam, gdzie Pamir sięga nieba i granica, której już nie ma
















